Jane Campion po 12 latach wraca z nową produkcją pełnometrażową przygotowaną specjalnie dla platformy Netflix. Czy jest to godny powrót? Sprawdzamy Psie pazury.
Netflix usilnie stara się wedrzeć na festiwalowe salony. Bez znanych twórców jest to niemożliwe, więc kusi ich dużymi pieniędzmi. Sama
Jane Campion przyznała, że do współpracy z tym amerykańskim gigantem streamingowym przekonał ją duży budżet, na jaki nie mogła liczyć od żadnego innego studia. A i historia, jaką nam przedstawia, pasuje jak ulał do tematyki, w której lubuje się Netflix. Zamożni bracia Burbank dwadzieścia lat temu przekonali swoją matkę, by przekazała pod ich opiekę rodzinne ranczo. Od tego czasu prowadzą je z dużymi sukcesami. Phil (
Benedict Cumberbatch) jest typem prawdziwego kowboja, który lubi się ubrudzić, pracować z bydłem i być blisko natury. George (
Jesse Plemons) natomiast traktuje to jako biznes, który ma mu zapewnić miejsce przy stole dla elit. Wyrósł z zabawy w kowboja i chce być biznesmenem. Myśli nawet o założeniu rodziny z wdową Rose (
Kirsten Dunst), co bardzo nie podoba się jego bratu, który nie lubi zmian. Zrobi więc wszystko, by żyło się im jak najgorzej pod wspólnym dachem.
Psie pazury to opowieść o utracie miłości i o braku zgody na to, by ktokolwiek wkoło mógł się nią cieszyć. Phil utknął wspomnieniami w latach młodzieńczych, gdy Bronco Henry, jego mentor, pokazywał mu świat. Świat ten był wówczas prostszy i bardziej zwariowany. Wraz z bratem przeżywał u jego boku przygody i uczył się czegoś o hodowaniu bydła. Teraz, gdy go nie ma, życie jakby straciło swój koloryt, a Phil stara się wbrew woli brata odtworzyć tamte momenty. Nie rozumie, że ten rozwinął się w zupełnie innym kierunku. Zamiast brudnej koszuli woli wyprasowaną ze śnieżnobiałym kołnierzykiem. George aspiruje do tego, by na jego kolacje wpadał regularnie gubernator z małżonką, których zabawiać będzie Rose, grając skocznie na fortepianie.
Śmierć mentora jakby przewróciła wszystko do górny nogami. Phil z dobrze zapowiadającego się studenta Yale staje się poganiaczem bydła, a George, na którym wszyscy postawili kreskę, pnie się do góry w środowisku, do którego nie pasuje. Campion tym samym chce pokazać, w jakich klatkach sami się zamykamy, gdy zaczynamy postępować wbrew naszej naturze. Żaden z braci nie jest tak naprawdę szczęśliwy, choć chcą sobie to wmówić. Nie powiem, westernowa sceneria odrobinę pomaga w przestawieniu tego dramatu.
Bracia mają różne cele, ale tak samo traktują Rose – przedmiotowo. Phil, znęcając się nad nią psychicznie, chce dokopać bratu, George natomiast stawia przed nią wygórowane wymagania, których ta nie jest w stanie spełnić. Mężczyźni doprowadzają ją na skraj załamania nerwowego. Wszystko na oczach jej syna z pierwszego małżeństwa, Petera - chłopca, który swoją delikatnością wyróżnia się na tle ustalonego przez Dziki Zachód archetypu prawdziwego mężczyzny. Przez to staje się solą w oku Phila, który nie ma w sobie tyle odwagi, by żyć po swojemu, tak jak ten mody chłopak. Dlatego otacza się ludźmi, którzy są zauroczeni jego opowieściami o Bronco Henrym i chcą być tacy jak ten legendarny kowboj. Nie trudno się domyślić, że z opowieści na opowieść wyczyny tego „herosa” są coraz bardziej spektakularne, a jego legenda nabiera coraz większych rozmiarów. Po pewnym czasie jego klub wyznawców zaczyna powoli przypominać sektę.
Jane Campion wzięła powieść Thomasa Savage'a pod tym samym tytułem i zamieniła ją w scenariusz, dodając dość dużo od siebie. I nie jest to akurat wada, ponieważ wątek Rose w książce jest dużo mniejszy, przez co nie odczuwamy jej dramatu tak bardzo. A wydaje mi się on bardzo istotną częścią tej historii. Do tego reżyserka przesuwa ciężar filmu nie na Phila, a bardziej na osoby, które są dotknięte jego egoistycznym, a czasami wręcz sadystycznym zachowaniem.
Niestety,
Psie pazury to film nudny i przeciągnięty. Historia, którą Campion prezentuje nam w produkcji trwającej ponad dwie godziny, można by było opowiedzieć dużo szybciej i sprawniej. W tym wypadku ogromna wolność, jaką dostała reżyserka od Netflixa, zadziałała na jej niekorzyść. Niczym się nie ograniczała, wiedząc, że produkcja trafi na streaming, i to ją zgubiło. Nowozelandzka reżyserka, która potrafiła w przeszłości odważnie podejść do trudnych tematów, jak choćby w
Portrecie damy czy
Fortepianie, teraz poszła na łatwiznę.
Pod względem castingowym film zapowiadał się bardzo interesująco. Benedict Cumberbatch jako obrażony na cały świat Phil początkowo prezentuje się ciekawie, ale szybko męczy widza swoim ciągłym nadąsaniem. Podobnie jest z grającym George’a Jessem Plemonsem, który na początku jest dla nas pewną zagadką, jednak gdy karty zostają odkryte, nawet reżyserka traci nim zainteresowanie, bo znika on całkowicie z pierwszego planu i zostaje zastąpiony Peterem. Podobnie jest z Kristen Dunst, której wątek jest ciekawy, ale kompletnie niewykorzystany. W rezultacie aktorka krząta się po domu z wystraszoną miną i nic z tego nie wynika. Jedynie młody Kodi Smit-McPhee potrafi wykrzesać coś więcej z postaci Petera. Do napisów końcowych widz zastanawia się, co ten przyszły chirurg knuje.
W obsadzie zobaczymy także Thomasin McKenzie, ale nie da się o niej nic więcej powiedzieć niż to, że jest w tym filmie. Kompletnie niewykorzystany potencjał aktorki, która moim zdaniem marnuje się w trzecioplanowej roli z jedynie trzema czy nawet dwoma wersami tekstu.
Psie Pazury ratują piękne zdjęcia Ari Wegner, która Nową Zelandię zamieniła w Montanę, oraz muzyka skomponowana przez Jonny’ego Greenwooda, gitarzystę zespołu Radiohead.
Psie Pazury jest dla mnie rozczarowaniem, ponieważ od takiej reżyserki jak Jane Campion oczekiwałem czegoś głębszego i bardziej interesującego. A dostałem dość banalną historię o zazdrości i tym, do czego może ona doprowadzić.
Pierwotnie recenzja została opublikowana 3 września 2021 roku w trakcie festiwalu w Wenecji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h