Na początku 2022 roku do domeny publicznej trafiła jedna z najbardziej znanych na świecie powieści dla dzieci Kubuś Puchatek napisana w 1926 roku przez brytyjskiego pisarza A.A. Milne. Spopularyzował ją oczywiście koncern Walta Disneya, czyniąc z misia w czerwonym kubraczku postać wręcz ikoniczną. Każde dziecko na globie wie, jak wygląda ten miś o bardzo małym rozumku i jego ferajna. Jednak przejście do domeny publicznej tego tytułu teoretycznie oznacza, że każdy ma prawo do jego swobodnego wykorzystania. Z tej normy postanowił skorzystać reżyser Rhys Frake-Waterfield, który wpadł na pomysł, że użyje postacie mieszkańców Stumilowego Lasu do tego, by nakręcić horror. Oczywiście jeden z tych najtańszych. Liczył, że samo utytłanie Puchatka we krwi i zamienienie go w bestię wystarczy, by o filmie zrobiło się głośno na całym świecie. Miał rację. Informacja o tym, że Kubuś, Prosiaczek i reszta gangu będzie mordować ludzi w ramach zemsty, rozeszła się globalnie. Każdy o tym pisał, mówił i chciał tę produkcję obejrzeć. Historia jest dość prosta. Krzyś, będąc dzieckiem, poznał w lesie istoty, z którymi się zaprzyjaźnił. Codziennie się z nimi bawił, przynosił jedzenie i generalnie miło spędzał czas. Jednak gdy dorósł wyjechał na uczelnię i pozostawił swoich kolegów bez jedzenia. Porzucił ich. Zwierzęta nie wiedziały, jak mają sobie poradzić bez swojego głównego żywiciela. W czasie zimy podjęli dość drastyczną decyzję, by skonsumować jednego z członków grupy, by dzięki temu przeżyć. To wydarzenie zmieniło ich na zawsze. Przeobraziło w bestie, które najbardziej na świecie zaczęły nienawidzić ludzi, winiąc ich za to, co się stało. Tak rozpoczyna się nowy rozdział w przygodach Kubusia Puchatka. Bardzo krwawy rozdział. Rhys Frake-Waterfield zbytnio się nie wysila. Widać, że budżet miał skromny. Wcisnął więc kilku aktorom na głowy tandetne gumowe maski mające przypominać bohaterów ze Stumilowego Lasu i tyle. Nie ma w tym filmie żadnej finezji czy ciekawej historii. Są stworzenia, które zabijają ludzi. Tyle. Nie robią tego nawet w jakiś widowiskowy sposób. Całość przypomina raczej amatorskie kino, które nie nadaje się na duży ekran. Niedoróbki i maluteńki budżet widać na każdym kroku. Będąc brutalnie szczerym: Puchatek: Krew i Miód powinno puszczać się za darmo na YouTubie, a nie brać od ludzi pieniądze przy kasie. Trudno mi nawet sklasyfikować tę produkcję. Nie jest to bowiem ani horror, ani nawet slasher, bo brakuje tu krzty humoru. Wygląda trochę tak, jakby jedynym pomysłem na ten film było wykorzystanie Kubusia Puchatka z siekierą i nic więcej. Coś, co mogłoby się sprawdzić jako zabawna grafika czy mem, zostało rozciągnięte do 84-minutowej produkcji, która nudzi już po 5 minutach.
Fot. Materiały prasowe
+9 więcej
I gdyby Puchatek: Krew i miód był chociaż dobrze nakręcony... Niestety, jest tu tak ciemno, że trudno się zorientować, co tak naprawdę dzieje się na ekranie, otoczenie i kostiumy są do bólu tandetne, a sceny zabójstw tak sztuczne, jakby robili je licealiści na pierwszych zajęciach teatralnych. Jest to o tyle przykre, że sam pomysł sam w sobie jest ciekawy i mógłby wypalić. Zresztą koncepcja tego, co stało się z mieszkańcami Stumilowego Lasu, została, choć w inny sposób, wykorzystana przez koncern Myszki Miki w 2018 roku w filmie Krzysiu, gdzie jesteś? z Ewanem McGregorem. Rhys Frake-Waterfield chciał pójść w inną, bardziej naturalną dla siebie stronę i chwała mu za to. Jednak trzeba by się do tego bardziej przyłożyć, a nie liczyć na to, że podczepienie się pod nostalgię wygenerowaną przez Disneya wystarczy. Może i ten film trochę zarobi. Ludzie pójdą na seans nakręceni ciekawością. Jednak jestem prawie pewien, że na zapowiedziane wstępnie kolejne części nikt do kina się nie wybierze. Drugi raz nikt się nie da na to nabrać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj