Byłem sceptycznie nastawiony do informacji o powstaniu 2. sezonu serialu Marvel's The Punisher. Oczywiście pierwszą odsłonę wciągnąłem w kilka dni i byłem nią zachwycony, ale historia wydała mi się na tyle dobrze kończyć wątek Franka Castle, że bałem się powrotu serii tylko ze względu na jej popularność. Okazało się, że rację miałem w połowie, bo choć serial urzeczywistnia wiele moich obaw, to ostatecznie warto było wyjść ponownie na spotkanie z Punisherem. Choćby dlatego, że śledzenie poczynań Franka Castle jest ogromną przyjemnością. Twórcy świetnie czują tę postać i radzą sobie z nią znakomicie nawet wtedy, gdy tytułowy bohater przebywa poza Nowym Jorkiem. Przez trzy odcinki zatrzymujemy się bowiem daleko od wielkiego miasta i obserwujemy relację Franka z nowo poznaną kobietą. Jest to znakomity czas na początku 2. sezonu, gdzie obserwujemy zabawę gatunkami i wiele widowiskowych scen rodem z westernów. Frank niczym kowboj na Dzikim Zachodzie porusza się po małej mieścinie i przyciąga kłopoty, a jego wakacje kończą się na dobre w momencie, kiedy nastolatka o imieniu Amy wpada w tarapaty. Brawa należą się twórcom za prowadzenie narracji początkowych odcinków, które toczą są bardzo powoli i wręcz suniemy sobie z Frankiem i jego życiowymi mądrościami. Pod koniec przychodzi jednak zawsze mocne uderzenie i choćby scena walki w toalecie pod koniec pierwszego epizodu, to istna perełka w tej nieco potarganej koronie. Choreografia, brutalność i dosadność uderzeń to najwyższy możliwy poziom. Sceny starć mają okazję wybrzmieć właśnie dzięki odpowiednio kierowanej historii. W Marvel's The Punisher ilość przelanej krwi robi wrażenie, a takie sceny jak ta, kiedy Frank Castle świeci tyłkiem zranionym od kuli i stara się ukoić ból alkoholem, to znakomite zobrazowanie prawdziwie ludzkiej strony niekonwencjonalnego herosa, który kreuje się na przestrzeni całego sezonu. Twórcy nie pozostawiają go samemu sobie i przy pomocy takich wydarzeń, jak te na posterunku policji, Frank mógł stać się tym bohaterem, którego lubimy jeszcze bardziej. Słowa otuchy wypowiadane z ust Franka w kierunku postrzelonego policjanta robiły znakomite wrażenie. Było to też potwierdzenie, że małomiasteczkowość służy naszemu protagoniście i wielka szkoda, że w pewnym momencie przyleciała w rozdmuchanym stylu Madani i oznajmiła, że czas wracać do Nowego Jorku. Frank przestał być bowiem lekarstwem tylko na kłopoty Amy, ale musiał także wspomóc Madani, bo ze szpitala uciekł Billy Russo. Twórcy postanowili nowy sezon serialu oprzeć o dwie przeplatające się opowieści. Jedna dotyczy Amy i ludzi, chcących jej śmierci oraz właśnie Billy'ego Russo, który z paroma namalowanymi markerem bliznami i z utratą pamięci postanawia znowu namieszać. Niestety tylko jeden z tych wątków wyszedł obronną ręką. O ile historia Amy i próba jej schwytania przez pastora są bardzo ciekawe i świetnie ograne, o tyle część z Russo jest totalnie zbędna. Historia terapeutki Kristy Dumont i Billy'ego jest strzałem w kolano, a my przez większość sezonu jesteśmy raczeni dłużyznami i pozbawionymi ładunku emocjonalnego scenami pełnymi klisz i wybuchów złości wspomnianego Russo. Gdyby tego było mało, wątki te nijak się mają do historii prowadzonej równolegle, a sama postać Russo nie odnajduje należytej konkluzji. Poświęca mu się tyle czasu na jego relację z lekarką i jego problemy tożsamościowe, ale wszystko to okazuje się być daremne. Zrozumieli  to chyba sami scenarzyści, kiedy Frank po prostu bez słowa i bez namiętności ładuje mu kulkę w serce podczas ostatniego odcinka. Nie wszystko wypada dobrze, także jeśli chodzi o tytułowego bohatera. Owszem, Amy pozwala nam na zobaczenie Franka z nieco innej strony, kogoś kto ma nie tylko słabość do kobiet i dzieci, ale też w czuły dla siebie sposób, potrafi się nimi opiekować. Mamy też niestety drugą stronę medalu i dostajemy Franka zabójcę, który w swoim szale zabijania, zapomina o swoich umiejętnościach i przestaje być ekspertem wojennym. Umykają mu podstawy taktycznego podejścia i spokoju, a dowodem na to jest choćby scena, w której przebiera się za jednego z członków gangu Billy'ego Russo, aby po kilku sekundach się ujawnić. Bardzo raziło to w oczy i choć Frank strzelający przy akompaniamencie swojego małpiego ryku to wciąż prawdziwa ozdoba serialu, warto byłoby pamiętać także o zwyczajnym ruszaniu makówką. Skoro już mowa o dzieciach i postaci Amy, to rzeczywiście na początku wydawała się być typowo denerwującą nastolatką mieszającą się w sprawy dorosłych. Później jednak jej relacja z Frankiem przechodzi bardzo ciekawą zmianę. Twórcy starają się nie tylko pokazać dziecko w opałach, ale także kogoś, kto ma wpływ na Franka i rzeczywiście może mu pomóc na wielu płaszczyznach. Skojarzenia z Leonem Zawodowcem i Matyldą są tutaj zasadne i ten filmowy cytat jest tutaj jak najbardziej oczywisty. Trudno mówi się o 2. sezonie, kiedy tyle czasu poświęca się tak kiepsko napisanym bohaterom. Wspominałem o Billy'm i jego partnerce, ale także Madani nie ma tutaj najlepiej spożytkowanego czasu. Próbuje uciekać w alkohol, ale potem twórcy decydują się na porzucenie tej kwestii i dostajemy protagonistkę z dużym awersem do Billy'ego Russo oraz agentkę, która pozbawia się swoich kompetencji. Postrzelenie policjanta i prawie przegrane starcie ze zwykłą lekarką, naprawdę nie wystawia najlepszej laurki Departamentowi Bezpieczeństwa. Dobrze zatem, że więcej czasu poświęcono Curtisowi, bo to naprawdę dobre serce, które w tym brutalnym świecie ma jeszcze trochę rozsądku i skutecznie rozładowuje napięcie. Nie brakuje bowiem scen brutalnych i takich, gdzie krew skutecznie przysłania twarze bohaterów. Nadmienić warto jednak, że nie jest to tutaj tylko tani dodatek. Stanowi ona o esencji bohatera i tego, kim naprawdę jest Frank i jak działa. Często w serialu poruszany jest temat jego metod i poprzez dialogi twórcy starają się go zdefiniować. Podobnie działa to w przypadku antagonisty granego przez Josh Stewart. Był o wiele ciekawszy w swoich działaniach jako pastor zabójca i budził należyty respekt, czego nie można powiedzieć o wychudzonym Russo, którego groźną twarz twórcy podkreślali kiczowatą ścieżką dźwiękową. Niestety postać pastora nie może odpowiednio wybrzmieć przez słabe dysponowanie czasem bohaterów. Sama historia kończy się jakby bez polotu i nie jest niczym zaskakującym. 2. sezon Marvel's The Punisher jest kolejnym dowodem na to, że kurczowe trzymanie się formuły z trzynastoma odcinkami, robi serialowi więcej krzywdy. Twórcom, bo próbują wymyślać całkowicie zbędne rzeczy, i nam, bo musimy potem oglądać marnowanie potencjału na ciekawego antagonistę na rzecz bardzo słabego kontynuowania wątku z Russo. Frank Castle mimo kilku wpadek przeszedł sporą zmianę i stał się tym Punisherem, którego chciałoby się dalej oglądać, a ostatnia scena tylko to potwierdza. Nie wiadomo jeszcze, czy będzie dane nam zobaczyć ponownie Franka z ikoniczną czaszką i płaszczem, ale jeśli do tego dojdzie, to dobrze byłoby zadbać o nieco lepiej napisany scenariusz.
źródło: Netflix
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj