id Software na pudełku gry RAGE 2 przyciąga jak magnez. Szczególnie po bardzo udanej produkcji Doom, która zadebiutowała kilka lat temu. Dawna marka, za sprawą nowego życia, jakie tknęło weń id Software została przeze mnie zapamiętana jako jeden z najbardziej fenomenalnych shooterów w tej generacji konsol. RAGE 2 również tak zapamiętam, bo model strzelania jest jakby żywcem wyjęty z poprzedniej gry id Software. Problem leży jednak w tym, że nie tylko twórcy ze stanu Teksas pracowali przy grze. To chyba ten kooperant pokpił sprawę tak mocno, że RAGE 2 nie wybija się ponad przeciętność oryginału z 2010 roku.
Dualizm gry
Zasadniczo RAGE 2 można podzielić na dwie połówki. Pierwszą, która jest lepsza i za nią odpowiada id Software i drugą, znacznie gorszą, do której należy zaliczyć wszystko inne, co nie jest strzelaniem i walką z przeciwnikami. Za ten aspekt odpowiada studio Avalanche znane z takich produkcji z otwartym światem, jak seria Just Cause czy Mad Max. Ten ostatni tytuł szczególnie mnie się przyczepił, ponieważ ma wiele wspólnego z RAGE 2. Nie chodzi tylko o postapokaliptyczny klimat, ale o konstrukcję zdań, które mamy do wykonania. Kto grał, przepraszam – bardziej właściwym byłoby napisanie – męczył się z Szalonym Maksem, ten już wie, co mam na myśli.
Twórcy gry chcieli połączyć świetne strzelanie i doświadczenie z pierwszoosobowych tytułów studia z Teksasu z wiedzą Szwedów z Avalanche, którzy open world mają opanowany. To połączenie miało szansę na sukces, powodzenie, którego zabrakło w przypadku pierwszego RAGE. Pomysł był dobry, ale jak zwykle na etapie realizacji coś się pokpiło i mamy… właśnie takie RAGE 2.
Strzelanie pierwsza klasa
Nad shooterowym aspektem gry mógłbym rozkminiać się godzinami. Tutaj wszystko działa tak, jak powinno. No może, w ferworze walki, której w grze nie brakuje, czasami zdarza się, że zabraknie amunicji, ale to tylko podnosi poziom realizmu, w tym całym wszędobylskim chaosie. Chciałoby się mieć więcej ammo w magazynku i plecaku, żeby zniszczenie siać od początku i bez końca.
W tym aspekcie gry nie ma na co narzekać. Poruszanie się, „gotowanie” granatów, strzelanie z biodra – wszystko zagrało perfekcyjnie. Do tego liczne i szybkie zabójstwa powiększają nam mnożnik, który z kolei regeneruje umiejętność przeciążenia. Kiedy ją załączymy stajemy się prawdziwą maszynką do zabijania. Taki tryb god mode trwający kilkanaście sekund, dzięki któremu pestki z karabinu niosą za sobą większy ładunek śmierci niż standardowo, a każde trafienie regeneruje pasek zdrowia. Wtedy też załącza się dodatkowy filtr na ekran, które sprawia, że rozgrywka jest jeszcze bardziej szalona.
Rozwój naszej postaci – kobiety lub mężczyzny w zależności od dokonanego na początku gry wyboru – nie skupia się na grindowaniu, jak w większości open worldów. Tutaj zdecydowano się ulepszać naszą postać w dwojaki sposób. Po pierwsze nowe umiejętności, jak podwójny skok, strafe czy szarża, skoki na wrogów i inne nabywamy w sposób łatwy. Wystarczy eksplorować świat i znajdować Arki. To wewnątrz nich natkniemy się na nową umiejętność, którą pozyskujemy natychmiast. Szukać można na własna rękę. Część z Arek widoczna jest na mapie, inne są poukrywane, ale znajdujący się w osadach ludzkich kupcy, z chęcią za kilkaset srebrników sprzedadzą nam mapę do skarbów danego regionu. Po drugie umiejętności pasywne, jak np. zwiększone obrażenia do konkretnych rodzajów broni, odblokowujemy za zgromadzone w grze kryształy, a następnie wydając na nie specjalne punkty. Kryształy wpadają w trakcie rozgrywki, więc nie trzeba się specjalnie męczyć z ich znalezieniem.
Reszta taka sobie
Po świetnym aspekcie związanym ze strzelaniem przyszedł czas, aby opisać całą resztą, która wypada blado w stosunki do wcześniejszego. RAGE 2 cierpi na swoisty ból gry z otwartym światem. Mapa gry jest duża. Tak duża, że twórcy zdecydowali się na dodanie do niej środków lokomocji, aby poruszać się z punktu do punktu. Wadą tego otwartego świata jest to, że jest on pusty. Brakuje w nim aktywności randomowej, gdzieś tam spotykanych obywateli, którym można by pomóc. Zamiast tego mamy bezdroża pustyni, jak w Mad Maxie i przejazdy z większego skupiska ludzkiego do innego.
Na tej trasie znajdują się punkty, obozy wrogów, które najlepiej zlikwidować. Jest tego sporo, lecz cóż z tego, gdy okazuje się, że jest to powielanie schematu, który znudził nam się już za trzecim podejściem. Koniec końców omijałem takie miejsca, bo wiedziałem, co się święci. Wolałem zająć się misjami fabularnymi. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że to jest takie samo bagno, jak zadania niewymagane.
Kampania fabularna polega na zjednoczeniu sojuszników w walce z Władzą, która chce zawładnąć wszystkim i wszystkimi. Aby tego dokonać musimy dla trójki sojuszników wykonać szereg misji, które są skonstruowane w stylu przynieś-podaj-pozamiataj. Wszystkie zadania, bez względu na to, kto jest zleca, są na jedno kopyto i ograniczają się do czyszczenia konkretnej lokacji, żeby zrobić "coś", a następnie zameldować o sukcesie. I tak w kółko przez kilkanaście godzin.
Gdyby było jakieś zróżnicowanie w przeciwnikach w tych misjach, to ich recykling nie bolałby tak mocno. No ale z jakiś powodów tego zróżnicowania nie ma. Nawet bossowie się powtarzają!
Jazda pojazdami też nie sprawiała wielkie frajdy. Zważywszy, że jedyną zauważalną różnicą był wygląd maszyny, a nie jej zachowanie na trasie. Pojazdów jest sporo, a każdy z nich możemy ulepszyć, dodając to i owo.
Osobną kwestią są wizualia. To już kwestia gustu. Do mnie wyeksponowane w kolorowym stylu klimaty postapo nie trafiają. Preferuję odcienie szarości w tego typu produkcjach. Jaskrawość kolorów nie ustępowała jednak zbytnio innym odcieniom, więc mogłem ze spokojem te fajerwerki akceptować. Przemierzając pustkowia, napotkałem też na problemy raczej komiczne niż tragiczne. Zdarzało się, i to wcale nie rzadkość, że osoba, do której należy się udać po interakcję, zniknęła. Fizycznie nie było jej na mapie. Dało się jednak to obejść, bo w miejscu, gdzie jegomość lub panna się znajdywać powinni ,widniała ikona odpowiadająca za interakcję.
RAGE 2 nie sprostał oczekiwaniom. Przynajmniej moim. To gra ze świetnym strzelaniem i niczym więcej. Jak chce sobie postrzelać i przy tym mieć świetną grę, to sięgam po Dooma. Gra miała potencjał na bycie czymś lepszym od oryginału. Potencjał, z którego nie potrafiono zrobić dobrego użytku. Koniec końców wyszło średnio, za to z barwnymi fajerwerkami w postaci palety barw gry. Mnie taka wersja postapo nie przekonała.