Kiedyś Ranczo uchodziło za jeden z najzabawniejszych seriali w Polsce. Obnażał nasze narodowe wady, ukazując je w krzywym zwierciadle. Mieszkańcy zacofanej wsi w ciągu 130 odcinków przeszli niesamowitą przemianę, co najlepiej widać po bywalcach kultowej już ławeczki. Czterech brudnych pijaczków przeistoczyło się w miasteczkowych filozofów, którzy celnie komentują otaczającą nas rzeczywistość. Nieraz zajmują stronę w sporach światopoglądowych czy społecznych dotyczących takich problemów jak choćby nieróbstwo, bicie kobiet, dręczenie zwierząt, niesłuszne aresztowania obywateli przez władzę. Wraz z modernizacją wsi poszerzyły się horyzonty jej mieszkańców. Nie tylko zaczęli dostrzegać otaczające ich problemy, ale wspólnie zaangażowali się w ich rozwiązywanie. Jednak to co niegdyś świadczyło o wielkości tego serialu, stało się w ostatnich dwóch sezonach jego zmorą. Kiedyś potrafiłem uwierzyć w to, że mieszkańcy docenili fundusze unijne, zaczęli zakładać własne firmy, bogacili się, przez co dochodzili do wniosku, że są inne przyjemności niż picie taniego wina na ławeczce, życie z zasiłku czy praca za minimalną krajową. Jednak to, że weszli oni w skład rządu i sprawują władzę w kluczowych ministerstwach w Polsce, trudno jest mi przełknąć bez krzywienia się. Twórcy za daleko odpłynęli w swoich pomysłach, czego zwieńczeniem jest ostatni sezon, w którym prezes Kozioł bierze udział w wyborach na prezydenta i na dodatek jest ich faworytem. Ten wątek zdominował serial, przez co reszta straciła sens i rozmach. Cała fabuła skupia się tylko na walce braci Koziołów, czyli wojnie Kościoła z polityką. Reszta bohaterów stanowi tło. Najlepszym przykładem jest zmarginalizowanie Lucy, która w tym sezonie pojawia się praktycznie tylko poprzez Skype'a. Ranczo to już nie jest serial o tym, jak pewna Amerykanka zmieniła mentalność prostych ludzi. To produkcja o tym, jak wójt małej wsi został prezydentem Polski. O tym, że karierowicz, łapówkarz, kobieciarz i złodziej może objąć najwyższy urząd w tym kraju. W ostatnim odcinku nawet Kościół doradza Koziołowi, jaki powinien być prezydent i trudno nie doszukać się tu pewnych uszczypliwości w kierunku obecnie piastującego ten urząd Andrzeja Dudy. Twórcy na koniec swojej przygody chcieli zrobić coś nowego. Innego. Dlatego po raz pierwszy w Ranczu zobaczymy zimową scenerię. Nie ma jej za dużo, bo śnieg jest tylko w ostatnim odcinku, ale to zawsze jakaś odmiana od letniego klimatu, który zawsze tu panował. Ostatni sezon miał na celu obnażenie tego, w jaki sposób politycy manipulują społeczeństwem, wkupując się w jego łaski. Niby nic odkrywczego, ale kilka pokazanych sytuacji, to bardzo trafne unaocznienie wad naszego systemu. Niestety, denerwuje łatwość, z jaką Kozioł odnosi kolejne sukcesy. Nie zrozumcie mnie źle. Ranczo wciąż bawi i ma swoje genialne momenty. Jest ich jednak stanowczo za mało. Od tej produkcji wymagałem więcej, ponieważ od wielu lat trzymała wysoki poziom. Jednak od kiedy zaczęła opowiadać o polityce krajowej, a nie lokalnej, coś się zaczęło psuć. Najwidoczniej twórcy też to wyczuli, bo sami postanowili zakończyć historię. Pewnie gdyby zależało to od TVP, to ciągnęliby ten serial jeszcze przez kilkanaście lat, nie zważając na prezentowany poziom, a jedynie na wysokie słupki oglądalności. Jednak czy to faktycznie ostatni sezon Ranczo? A może jeszcze powróci? Nie da się tego wykluczyć. W końcu już raz żegnaliśmy się z tym serialem, po czym, pod wpływem namowy fanów, prace zostały wznowione. Wśród ekipy krążą plotki o planach na jeszcze jeden pełnometrażowy film kinowy. Jeśli twórcy mają jeszcze jakiegoś asa w rękawie i przekują go w zabawny scenariusz, to ja jestem za. Jednak jeśli ma to być zwykłe odcinanie kuponów, to zostawmy Wilkowyje w spokoju.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj