W Ratched mamy koniec lat 40. XX wieku. Mildred Ratched przybywa do Kalifornii, aby dostać pracę w miejscowym szpitalu psychiatrycznym, prowadzonym przez ekscentrycznego doktora Hanovera. Nasza bohaterka podstępem otrzymuje posadę w placówce i z czasem uaktywniają się jej mroczne, bardzo manipulatorskie zdolności. Jednak przy tym nie chce stracić swojego człowieczeństwa. To staje się trudne, gdy Mildred  poznaje świat nowych, niekonwencjonalnych terapii stosowanych przez Hanovera i straszne tajemnice kryjące się za fasadą dbającej o zdrowie placówki. Okazuje się, że jeden z pacjentów ma ogromny związek z przeszłością Ratched. Najsilniejszym punktem tej produkcji Ryana Murphy'ego jest dla mnie bez dwóch zdań kreacja głównej bohaterki. Sarah Paulson znakomicie odnalazła się w roli Ratched. Jednak nie jest to tak demoniczna postać, jaką można pamiętać z kultowego filmu Lot nad kukułczym gniazdem. Główna bohaterka w wykonaniu Paulson to postać, której można w pewnym momencie współczuć i ją lubić, mimo pewnych strasznych rzeczy, które robi na ekranie. Aktorka bardzo dobrze znalazła ten złoty środek w swojej kreacji. W jej wykonaniu Ratched świetnie balansuje między takim zagubieniem i dobrym sercem swojej postaci a jej demonicznością i zmysłem manipulatorstwa. Paulson bardzo dobrze gra niuansami Ratched, jej spojrzeniem, jakimiś prostymi gestami i takim spokojem, za którym jednak kryje się sporo gniewu. Najlepiej oddaje to jedna ze scen, w której Ratched dyskutuje z inną pielęgniarką na temat brzoskwini, którą ta jej ukradła. Nie ma tutaj zwyczajowej kłótni, jednak czuć tę grozę bijącą od tytułowej bohaterki. Bardzo dobra kreacja. Fantastycznie zostało ukazane, jak Ratched doskonale radzi sobie w świecie pozornie opanowanym przez mężczyzn. Jednak tutaj to ona gra pierwsze skrzypce, broniąc swoich racji i podstępem pozbywając się swoich rywali. Ten feministyczny wydźwięk jest swoją drogą bardzo mocny. Murphy w swojej produkcji bardzo ładnie pokazuje, że za fasadą pozornie spokojnych i zagubionych bohaterek kryją się prawdziwe twardzielki, które nie dadzą sobie w kaszę dmuchać. Chodzi mi tutaj o samą Ratched, ale również o siostrę Bucket, Gewondolyn czy Dolly. Murphy świetnie stwarza pozory tego, jak silni i demoniczni są jego męscy bohaterowie, jednak w pewnym momencie zrzuca tę zasłonę iluzji ukazując, że znacznie groźniejsze są kobiece postacie, bo stanowią one o jakości tego projektu, nadają ton i przewodzą historii.
fot. Netflix/Twitter
+7 więcej
Ta produkcja tak naprawdę jest pełna barwnych, całkiem nieźle napisanych postaci. Tutaj wyróżniłbym doktora Hanovera. To bohater (a raczej po części antagonista) z interesującym wątkiem pobocznym, który jest sprawnie rozwijany przez całą długość sezonu. Według mnie, jeśli chodzi o wątki poboczne, to jego jest zdecydowanie najciekawszy. Nieźle łączą się w nim makabra i groteska z takim wymiarem społecznym i podejmowaniem poważniejszych tematów, jak homoseksualizm i choroby psychiczne, choćby świetny wątek osobowości mnogiej u jednej z pacjentek. Niestety dużo mniej dobrego mogę powiedzieć o Lenore granej przez Sharon Stone. Ta zemsta w aspekcie fabularnym nie wybrzmiała według mnie za dobrze. Uważam, że sama postać została trochę potraktowana po macoszemu. Tam był potencjał na naprawdę świetną opowieść o zranionej matce, straumatyzowanej kobiecie pragnącej zadośćuczynienia. Jednak myślę, że w pewnym momencie tam, gdzie groteska i makabra spełniały swoją rolę w wątku Hanovera, to już jednak nie działało w osi fabularnej Lenore. Za bardzo to popadało w przekoloryzowanie, w bitą od sztancy stereotypową postać bogatej damy z wyższych sfer, gardzącą innymi. Szkoda, bo można to było lepiej wykorzystać. Dobrym, choć również według mnie nie do końca wykorzystanym wątkiem jest relacja w trójkącie Mildred-Edmund-Dolly. Opiekuńcza miłość miesza się z tym bardziej namiętnym, seksualnym aspektem. Więź między mordercą a Mildred była dobrze prowadzona, jednak w pewnym momencie, gdzieś na wysokości połowy sezonu trochę zanikła, by z mocą wybrzmieć w finale. Przez to ten wątek był trochę nierówny. Jednak jest spory potencjał na jego rozwój w kolejnym sezonie, o czym świadczy zakończenie. Podobnie sprawa ma się ze związkiem Dolly z Edmundem. Był ogromny potencjał, aby zaprezentować interesujący wątek, coś w stylu Bonnie i Clyde'a lub bohaterów Urodzonych morderców. Jednak według mnie ten element najbardziej ucierpiał w całej historii. Uważam, że zakończono go za wcześnie, aby rozwijać inne aspekty opowieści, gdy było w nim jeszcze sporo sfery do rozwoju. Wielka szkoda. Ratched to serial dobry. Ma on swoje minusy, jednak są one rekompensowane interesującą fabułą i świetną kreacją tytułowej bohaterki. Nie ukrywam, chętnie zobaczę kolejny sezon.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj