Ray Donovan stał się serialem bardzo irytującym w 11. odcinku. Mowa głównie o absurdalnym wątku skoku Mickeya (Jon Voight) i spółki na sklepik z hodowlą na zapleczu. Na samym wstępie okrutnie razi, że każdy z nich nie nosi rękawiczek. Poważnie? Idą napadać na sklep i zostawiają odcinki palców gdzie popadnie? I za ten skok odpowiada tak doświadczony bandyta jak Mickey? Ja rozumiem, że oni napadają na coś, co nie jest do końca legalne - ale czy to wyjaśnia taką fuszerkę? I to raczej jest niedopracowanie ze strony scenarzystów, którzy skupili się tutaj na zupełnie innych motywach, tworząc bardzo negatywne wrażenie. Niedorzeczny jest szczególnie finał tego napadu, kiedy towarzyszący Mickeyowi Ronald (Wendell Pierce) wzywa policję. Skoro zaraz tam będą grzebać stróże prawa, to naturalnie sprawdzą też odciski palców, które "mądrzy" przestępcy tam zostawili. Aż przykre, że twórcy w ogóle nie poruszyli tej kwestii i udają, że nic się nie stało. To stoi poniżej poziomu Raya Donovana.
Abby (Paula Malcomson) nadal nie wie, czego chce, i jest strasznie zagubiona. Naprawdę trudno się tę postać ogląda, a jej wątek romantyczny trochę nawet irytuje banalnością. Wyraźnie widać, że chce manipulować swoim nowym chłopakiem, by w pewnym sensie był bliższy Rayowi, bo on dla niej i rodziny zrobi wszystko. Czy naprawdę twórcy musieli pokazać to wszystko tak bardzo łopatologicznie? Z jednej strony obserwujemy niemożność złamania prawa przez chłopaka, z drugiej - Raya Donovana, który przekracza kolejne granice, by ratować Abby i rodzinę. Czuć to szczególnie w końcowej scenie, kiedy Abby ogląda wiadomości, w których mowa jest o Cookiem Brownie.
[video-browser playlist="633168" suggest=""]
O ile 11. odcinek nie jest dobry, to finał jest wielkim rozczarowaniem. Można go nawet nazwać pretensjonalnym i przewidywalnym. Zero emocji i jakichkolwiek zaskoczeń - ot, historia opowiadana po linii najmniejszego oporu. Wątek Browna kończy się w zwyczajny sposób i nie wywołuje u mnie żadnej pozytywnej reakcji. Zwyczajna formalność do odhaczenia. Cieszy fakt, że Rayowi w końcu skończyła się cierpliwość i zniszczył parę osób, ale to wydawało się przewidywalne. Nie czuję tutaj żadnego zaskoczenia. Groźby Raya i jego powiększająca się desperacja jedynie potwierdzały, że to wszystko do tego dąży.
Czytaj również: Fixerzy na małym i dużym ekranie
Ray Donovan to nadal serial niezły, bo pomimo bardzo niedopracowanych, oczywistych, momentami głupich wątków w obu odcinkach wiele elementów działa fantastycznie, aktorstwo nie zawodzi i ogląda się to nieźle. Tylko że to jest Ray Donovan, produkcja, która przyzwyczaiła do wysokiego poziomu, a finałowe odsłony niestety go nie osiągają.