Są pisarze, którzy w swoich kolejnych książkach starają się utrzymać równy poziom i niczym nie zaskakiwać czytelników. Są też tacy, którzy od debiutu przeszli długą drogę, a jednak każda kolejna ich książka potrafi zaskoczyć lub przynajmniej zaoferować bardziej udaną wariację na temat znany z wcześniejszych pozycji. Do tej drugiej grupy należy Jakub Małecki, który już pierwszymi książkami dał się poznać jako pisarz nietuzinkowy. Jednak czytając je, nikt nie wróżyłby mu dotarcia do miejsca, w którym znajduje się teraz.
Często mówi się, że pisarze tworzą obsesjami; wałkują dany temat, aż się w nich wypali, nie wyczerpią tematu i uznają, że nie mają w nim więcej do powiedzenia… a przynajmniej nie znajdą nowego konika, który w całości pochłonie ich umysł i wyobraźnię. Podobnie jest z Małeckim – na przestrzeni lat zmieniała się tematyka jego twórczości kilkukrotnie. Najnowszy motyw, który porusza tego autora, to przedstawienie niewielkich społeczności, pokoleniowych sag, bohaterów wciągniętych w trybu historii, losów pełnych małych radości, ale i smutków. Tak było w Dygot i Ślady, podobnie jest w Rdza.
Historia opowiadana przez Małeckiego rozpoczyna się od osierocenia głównego (choć z takimi stwierdzeniami w przypadku wielowątkowych fabuł tego autora wypada uważać) bohatera. Jego świat się wali, zostaje wrzucony w nowe, małomiasteczkowe, wręcz wiejskie realia. Jednocześnie nie jest to tylko i wyłącznie opowieść o dojrzewaniu w obcym świecie, ale splot historii wielu ludzi, sięgający czasów II wojny światowej. Autor raz po raz rzuca fabularne haczyki, każe zastanawiać się nad niecodziennym zachowaniem którejś z postaci, by po kilkudziesięciu stronach mimochodem wyjaśnić, co pchnęło bohatera w objęcia danej obsesji; a przynajmniej niewielkiego dziwactwa.
Małecki, co ostatnio jest normą, pokazuje, jak przeszłość – często sięgająca pokolenia wstecz – definiuje teraźniejszość. Jak niewielkie, choć niekoniecznie niewinne zdarzenia, rzucają cień na całe dekady. Jednocześnie podkreśla znaczenie przyjaźni, miłości, a nawet zauroczenia; choć zestawia je z rozczarowaniem, smutkiem i zawiedzionymi nadziejami. Rdza to proza życia, w którym nic niej jest wyłącznie czarne lub białe – zawsze znajdzie się łyżka dziegciu w beczce miodu lub odrobina słodyczy w zaprawionych goryczą okolicznościach.
Co prawda Małecki już od pewnego czasu rozstaje się z fantastyką (choć czasem –jak np. w Śladach – wykorzystuje jej możliwości do kreowania dodatkowych znaczeń), ale jednocześnie nie rezygnuje z swoistej oniryczności. Nawet tworząc w pełni realistyczne historie, nadaje im charakterystyczny rys, który czyni ze zwykłych zdarzeń i osób zjawiska wykraczające ponad codzienność. Właśnie ten kontrast, czynienie zwykłości niezwykłością (co interesujące, autor przyznaje, że wielokrotnie przetwarza prawdziwe historie rodzinne lub zasłyszane), odnajdywanie magii w każdym aspekcie ludzkiego życia, stanowi jeden z najsilniejszych elementów twórczości tego pisarza.
Niejako zamykając klamrą, nawiążę do początku recenzji: Małecki przeszedł długą drogę i nieraz zaskakiwał tematyką i zawartymi w prozie emocjami. Rdza jest jego najlepiej skonstruowaną książką, bez potknięć i ślepych uliczek. Jednocześnie jednak wykorzystuje motywy, które już z twórczości tego autora znamy. Pozostaje więc mieć nadzieję, że wkrótce jego głowę zajmie nowa obsesja, bo w dalszy rozwój warsztatu nie należy wątpić.