Koncept samotnej, silnej kobiety walczącej o przeżycie w brutalnym świecie jest dobrze znany, a jednak w filmie Recepta na przekręt sprawdza się naprawdę dobrze. Wielka w tym zasługa rewelacyjnej Emily Blunt, która wykonała kawał fenomenalnej roboty, wcielając się w postać Lizy Drake. Trafionym ruchem jest również poinformowanie widza o przeszłości i motywacjach Lizy, przez co nie jest ona tylko jednowymiarową postacią, która musi być silna „bo tak”. Nie jest to co prawda poziom Mare z Easttown która, w mojej ocenie nadal jest najlepszym obrazem silnej kobiety w kinematografii, ale i tak jest całkiem dobrze. Na tyle dobrze, że odniosłem wrażenie, iż nie dość, że Liza Drake jest człowiekiem (a nie wykreowaną postacią fikcyjną), to da się ją zrozumieć i co ważniejsze polubić. W filmie pojawia się też bardzo prosty motyw „od zera do milionera”, który miejscami skłaniał mnie do pytań: „Czy to na pewno możliwe?”. Nie jest on rewelacyjny, ale i nie jest absurdalnie niemożliwy – został jednak zrealizowany nieco gorzej niż udany portret silnej kobiety.
fot. Netflix
+2 więcej
Nie sposób nie wspomnieć o innym dziele związanym z tematem lekomanii. Choć film jest inspirowany prawdziwymi wydarzeniami niepowiązanymi z OxyContinem, a fentanylem i choć grany przez Chrisa Evansa bohater już w pierwszych sekundach gorąco zaprzecza, jakoby miał związek z epidemią opioidów, to dalszy ciąg Recepty na przekręt każe nam mocno wątpić w jego słowa. Będąc po niedawnym seansie świetnego Zabić ból, opowiadającego właśnie o epidemii, nieustannie zauważałem podobieństwa między tymi tytułami. Warto jednak podkreślić, że Recepta na przekręt nie jest w żadnym stopniu tanią kopią wspomnianego miniserialu, a wręcz jego udanym uzupełnieniem. Pokazanie, jak wygląda praca agentów branży farmaceutycznej namawiających lekarzy na masowe wystawianie recept, to świetny zabieg. Oczywiście w Zabić ból również dane nam było zobaczyć, jak wygląda taka praca, ale fabuła nie była nastawiona tylko na to, a co za tym idzie dopiero po seansie Recepty na przekręt nieco inaczej patrzę na ludzi odpowiedzialnych za wiele uzależnień od leków. Wspomniałem już, jak fantastycznie wypadła postać Emily Blunt. Nie tylko ona wywiązała się ze swojej pracy doskonale. Jej duet ekranowy z Chrisem Evansem to czysty festiwal filmowej chemii. Każda scena z udziałem tej dwójki była przyjemnością. Sarkastyczne komentarze, sceny, w których oboje zrzucali maski „twardych i niezłomnych” czy sceny głośnej kłótni – wszystko to wyszło im rewelacyjnie. Oryginalnym pomysłem jest również postać bogatego ekscentryka Neela, którego specyficzność i rola w fabule została bardzo rozsądnie poprowadzona. Jego ekscentryzm prowadził do czegoś, nie został on przedstawiony po prostu jako „dziwny miliarder”, a człowiek ze swoją historią. Niestety, tyle dobrego nie mogę powiedzieć o reszcie postaci, która była w większości przypadków po prostu poprawna. Znalazło się też kilka osób po prostu kiepsko napisanych, a ich niekwestionowanym królem jest Larkin grany przez Jaya Duplassa. Nie widziałem na ekranie człowieka, pracownika koncernu farmaceutycznego, ale złośliwego chochlika, typ klasycznego czarnego charakteru z filmu dla nastolatków, który jest złośliwy i dziwny, a o którego motywacjach nic nie wiemy. Muzyka i zdjęcia wypełniły swoje zadanie, choć nie było to nic rewolucyjnego. To w połączeniu z postaciami, które mnie nie zachwyciły sprawiło, że po połowie seansu moje oczekiwania nie były ogromne. Na szczęście wtedy akcja znacząco przyśpieszyła. Ostatnie czterdzieści minut filmu to pełen napięcia dramat i moralne rozterki Lizy i reszty bohaterów. Samo zakończenie zostało poprowadzone bardzo dobrze. Moje obawy, że zostanę uraczony cukierkowym „happy endem” zostały obalone, a ostatnie zdanie wypowiedziane przez Lizę do teraz mnie zastanawia i pozostawia całkiem spore pole do interpretacji charakteru głównej bohaterki. Po obejrzeniu Recepty na przekręt przekonałem się, że absolutnie nie jest to zwykła opowieść-przestroga o tym, jak zła jest lekomania, czy o tym, że koncerny nie dbają o zwykłego konsumenta. To również opowieść o tym, ile jest w stanie poświęcić człowiek dla pieniędzy, szacunku, akceptacji. O tym, jak działa moralność i ile jest dla nas naprawdę warta. To wszystko w połączeniu ze świetnymi Blunt i Evansem sprawia, że jest się w stanie wybaczyć drobne niedociągnięcia. Film jest zdecydowanie godny uwagi, można by powiedzieć: To gotowa recepta na dobrze spędzony czas przed ekranem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj