Na królewskim weselu w Wielkiej Brytanii dochodzi do pewnego incydentu. Alex, syn prezydent Stanów Zjednoczonych, i Henry, drugi w kolejce do tronu, podczas sprzeczki niszczą tort weselny i trafiają na pierwsze strony gazet na całym świecie. Teraz czeka ich seria wywiadów i uśmiechów do kamer, by pokazać, że tak naprawdę są najlepszymi przyjaciółmi. Muszą poprawić wizerunek swoich rodzin. Czy czas spędzony razem rzeczywiście zmieni ich w przyjaciół? A może da im coś więcej? Opis fabuły trochę sugeruje najnowszą produkcję Disney Channel. I niestety tak to wygląda. Szczególnie w kwestii wizualnej, bo wszystko wydaje się zwyczajnie… tanie. Wiele ujęć wykonano na niepotrzebnym green screenie, więc ciężko się na to patrzy. Przepych Białego Domu i Buckingham Palace wygląda tak sztucznie, że aż śmiesznie. Co za tym idzie, nie jest łatwo wziąć na poważnie status społeczny głównych bohaterów. A jeszcze trudniej przejąć się całą polityczną otoczką filmu. Jak uwierzyć w powagę wyborów prezydenckich czy wizerunek rodziny królewskiej, jeśli część scenografii wygląda jak pomalowany na złoto plastik? Czy większość budżetu poszła na hity muzyczne i ściągniecie do obsady Umy Thurman? Fabularnie produkcja Red, White & Royal Blue nie odstaje za bardzo od innych komedii romantycznych tego typu. Mamy dwójkę ludzi, którzy niezbyt się lubią, ale z czasem rodzą się między nimi uczucia. Mamy niesprzyjające warunki – czyli światową politykę i tradycjonalizm rodziny królewskiej. No i trochę humoru, który ma nam umilić czas i rozluźniać napięcie. Jest zatem dość schematycznie, ale to nie zawsze oznacza coś złego. W kwestii samego aktorstwa jest mocno średnio. Taylor Zakhar Perez wyciąga z charyzmy Alexa ile może, ale nie jest to wystarczające, by stał się ulubieńcem widza, a chyba taki był cel. Z kolei Nicholas Galitzine poza akcentem i smutnymi oczami nie wnosi nic. Książę Henry to postać, która ma pokazywać trudy swojego życia w rodzinie królewskiej. Po czasie powinniśmy mu współczuć i sympatyzować z nim. Niestety, nie wiem, czy to kwestia aktora, kiepskiego scenariusza, czy wycinania scen w postprodukcji, ale ja tych rzeczy nie poczułam. Szkoda, bo przez to relacja tej dwójki bardzo cierpi, mimo że pierwsze kilkanaście minut filmu zapowiada ją raczej ciekawie. Oklaski natomiast należą się Sarah Shahi – dostała krótki czas ekranowy, a zapewnia najzabawniejsze interakcje i zapadający w pamięć występ. Problemem, którego trochę nie rozumiem, jest czas. Film trwa dwie godziny i teoretycznie dzieje się dużo, a w praktyce widz skacze między nudą a poczuciem niedosytu. Część scen jest przegadana i powyciągana w czasie na wszelkie możliwe sposoby, a nie dokłada nam żadnej dramaturgii. Inne dzieją się tak szybko i wydają się tak mało istotne, że jeśli jakiś wątek potem wraca, nie bardzo wiemy, o co chodzi, albo zwyczajnie mało nas to interesuje. Wydaje mi się, że film Red, White & Royal Blue sporo by zyskał, gdyby był po prostu trochę krótszy. Produkcja Red, White & Royal Blue napisana przez Caseya McQuistona to powieść romantyczna LGBTQ+, którą pokochali ludzie na całym świecie. Adaptacja natomiast jest kiepską komedią romantyczną, bez chemii między bohaterami i bez wyrazu. Jeśli nie macie nic ciekawszego na liście do obejrzenia i szukacie niezobowiązującego seansu, możecie go obejrzeć. Jest to jednak zbiór banałów, który już wszyscy widzieliśmy i raczej nie musimy widzieć ponownie. Jeżeli jednak liczyliście na fajną komedię romantyczną, z dobrą reprezentacją LGBTQ+, z poczuciem humoru i  parą, która może Wam sprzedać motylki w brzuchu, to niestety się zawiedziecie. Lepiej obejrzeć jeszcze raz Heartstopper.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj