Każdy szanujący się wielbiciel perypetii herosów w trykotach musi rozważyć zasadniczą kwestię: czy komiks superbohaterski, a co za tym idzie jego ekranizacje filmowe, powinny dotyczyć przede wszystkim spektakularnych pojedynków protagonistów formatu Supermana czy Spider-Mana z rzeszą złoczyńców w częstokroć cudacznych strojach, okraszonych przy tym sporą dawką humoru i momentami dramatycznymi? Czy może owe opowieściach mają na celu przemycanie surowej krytyki otaczającej rzeczywistości i kondycji współczesnego człowieka, stanowiąc niepokojącą wizytówkę obecnych czasów, wzbogaconą o pierwiastek fantastyczny? Przedstawiony dylemat wydaje się odpowiedni przy recenzji drugiego tomu odświeżonej wersji przygód Człowieka ze Stali, o jakże dosadnym tytule – "Kuloodporny".

Superman jak na swoje lata (w tym roku stuknęło mu siedemdziesiąt sześć wiosen) prezentuje się nadspodziewanie okazale. Niby mamy do czynienia z kosmicznym rozbitkiem, który dzięki energii słonecznej zyskał iście boskie moce, ale należy pamiętać, że i na nim czas odcisnął swe piętno. Poza tym Ostatni Kryptończyk przez te długie dekady straciłby wszystkie osoby bliskie jego sercu, włącznie z ukochaną Lois Lane. Tymczasem za sprawą rewolucji w stajni DC Comics (New 52), doświadczeni scenarzyści komiksowi w asyście młodych, obiecujących talentów (choćby niebywale płodnego i zdolnego Scotta Snydera) zaprezentowali reinkarnację komiksowych ikon. Wspomniany Snyder z sukcesem zajął się Mrocznym Rycerzem ("Trybunał Sów" i jego kontynuacje), dostarczając Człowiekowi Nietoperzowi nowego, godnego rywala. Reaktywację przygód Kal-Ela powierzono natomiast Grantowi Morrisonowi, pomysłodawcy miniserii "All-Star Superman" – zgodnie uznawanej za jedną z najlepszych historii o owym herosie. Szkocki artysta miał za zadanie powrócić do początków bohaterskiej kariery Człowieka ze Stali, zmieniając niektóre wątki z dobrze znanej nam opowieści.

[image-browser playlist="585713" suggest=""]

Z tego też powodu w pierwszym albumie (Superman i ludzie ze stali) młody Clark Kent przybywa do Metropolis, wynajmując obskurne mieszkanie w starej kamienicy. Szybko dowiadujemy się, iż jego przybrani rodzice zmarli, co należy uznać za spore niedopatrzenie ze strony Morrisona. W końcu kwintesencją dorastania Clarka były jego pouczające rozmowy z jego ojcem Jonathanem, który w oczach syna uchodził za niekwestionowany autorytet moralny. Rzecz jasna senior rodu Kentów powraca w krótkich retrospekcjach, ale jego występy są nazbyt epizodyczne i mało przekonywujące. Kolejnym mankamentem okazało się wprowadzenie na plan wiekowej sąsiadki początkującego dziennikarza, pani Nyxly, która stosunkowo szybko odgaduje tajną tożsamość Kryptończyka. Niezbyt dobre wrażenie sprawili ponadto złoczyńcy pojawiający się w debiutanckim tomie, a w szczególności potężny Kolekcjoner Światów (Brainiac) ukazany jako olbrzymia maszyna wygłaszająca do znudzenia ograne maksymy. Iskierkę nadziei zapewniła kreacja Leksa Luthora jako bezdusznego, zapatrzonego w siebie geniusza i megalomana.

W recenzowanym albumie do panteonu wrogów Supermana dołączają zupełnie nowi adwersarze. Pierwsze skrzypce odgrywa należący do rasy neo sapiens Blake o telekinetycznych zdolnościach, który z uporem maniaka poszukuje swych współbraci. Niestety, jego pojedynek z Kal-Elem nie dostarcza żadnych emocji, gdyż heros stosunkowo szybko rozprawia się z przeciwnikiem dybiącym na życie Lois. Ostatni Kryptończyk krzyżuje też pięści z sadystycznym Clayem Ramsayem, który w wyniku szarlatańskiego eksperymentu przeprowadzonego przez wojsko został napromieniowany kryptonitem i przemienił się w oszalałego K-Man. W tym przypadku nieodzowna okazała się pomoc etatowego wojownika Metropolis, Steela, który ocalił Clarka przed nieszczęsnym końcem. Załogę czarnych charakterów pojawiających się w Kuloodpornym dopełniają: przewijający się ledwie na kilku kadrach Lex, mściwy generał Lane (ojciec Lois) oraz łowca dzikich zwierząt, Nimrod. Zwłaszcza pojawienie się ostatniej z wymienionych postaci pozostawia spory niesmak. Spodziewałem się bardziej zaciętego starcia z "Esem", a Nimroda początkowo odbierałem jako odpowiedź Morrisona na Kravena Myśliwego z uniwersum Spider-Mana.

[image-browser playlist="585714" suggest=""]

Zawodzi także obyczajowa otoczka na siłę wrzucona w poszczególne rozdziały. O ile dobrze wypada zagadka pochodzenia pani Nyxly, której enigmatyczne imię powinno stanowić pewną podpowiedź dla wiernych fanów Supermana, to już dylematy, którym musi sprostać młodzieniec zostały potraktowane po macoszemu. Clark zaczyna wahać się, czy dobrze robi żyjąc pod postacią flegmatycznego reportera. Przy nadarzającej się okazji "uśmierca" swe ziemskie wcielenie, przyjmując nową tożsamość (strażaka Johnny’ego Clarka). Szybko jednak symuluje swą śmierć, by zapewne niebawem ponownie wrócić jako młody Kent. Fatalnie wypada wątek wiekowego sprzedawcy oryginalnych koszulek Supermana oraz kłopoty małoletniego fana herosa. Jedynie w epizodach związanych z Człowiekiem ze Stali z równoległej rzeczywistości (otwierający zeszyt "Klątwa Supermana") możemy poczuć klimat z "All-Star Superman", gdzie Morrison sprawnie wymieszał ze sobą wątki charakterystyczne dla opowieści spod znaku science fiction z niekonwencjonalnym ujęciem superbohaterskiego mitu.

Warstwa graficzna drugiego tomu nowego Supermana prezentuje się niezbyt efektownie. Kreska słabo rozpoznawanych rysowników (Rags Morales, Rick Bryant, Cafu, Cully Hammer) nie wyróżnia się niczym oryginalnym. Ot, sprawne ilustracje pełne żywej kolorystyki, nazbyt podobnych do siebie twarzy, do tego pozbawione przysłowiowego pazura i znaków szczególnych. Najgorzej wypadają rysunki Bena Olivera ("Chłopak, który ukradł pelerynę Supermana"), jakby żywcem przeniesiona z gry komputerowej sprzed dobrych piętnastu lat. Na całym przeciętnym tle na słowa uznania zasługuje Gene Ha, który równie udany gościnny występ zaliczył w odświeżonej Lidze Sprawiedliwości. Brakuje talentów formatu Franka Quitely’ego ("All-Star Superman"), czy choćby znanego z komiksów z Tm-Semic, Johna Byrne’a, którzy uratowaliby cały projekt, znacznie przy tym podnosząc końcową ocenę komiksu.

Kuloodporny to spory zawód dla miłośników superbohatera stworzonego w 1938 roku przez Jerry’ego Siegela i Joe’go Shustera. W tym przypadku zatrudnienie uznanego nazwiska okazało się średnim pomysłem, w szczególności, że w połowie tomu pałeczkę przejmuje niejaka Sholly Fisch, która sprowadza lekturę recenzowanego albumu do taniej rozrywki dla małolatów. Niestety, odpowiadając na zadane w pierwszym akapicie pytania należy ze smutkiem stwierdzić, że komiks bohaterski w tym wydaniu zapewnia wyłącznie krótkotrwałą radość połączoną z pewną obawą o dalsze losy nowego Supermana.  

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj