Inspiracją do nakręcenia tej historii młodocianych handlarzy bronią był artykuł Guya Lawsona, który swego czasu ukazał się w magazynie Rolling Stone. Sprawa Efriama Diveroliego oraz jego kumpli zelektryzowała Amerykę, ponieważ doprowadziła do ujawnienia znacznych uchybień rządu USA w kwestii uzbrajania armii swojej i swoich sojuszników. Wszyscy zadawali sobie pytanie – jak to możliwe, że kontrakt wart 300 milionów dolarów, od którego zależała wojna w Afganistanie, trafił w ręce niedoświadczonych, wiecznie zjaranych dzieciaków z Miami Beach? Phillips w swoim filmie także pytanie to postawił, ale jednocześnie nie zastanawiał się zbyt długo nad odpowiedzą. Sprawa jest bowiem prosta – wojna się opłaca. Obsesyjnie ambitny, nieufny i bezczelny Efraim Diveroli zrozumiał to bardzo szybko i dzięki temu, mając 20 lat, było go stać na porsche i apartament nad oceanem. Do spółki wciągnął szkolnego przyjaciela, Davida, i tak oto sprawy zaczęły być poważne. Kiedy działalność tej dwójki zaczęła wykraczać poza siedzenie przed komputerem, szybko okazało się, że Efraim i David są jak wszyscy młodzi ludzie – nie mają pojęcia, co robią. Na szczęście ten problem nie dotyczył reżysera, który doskonale wiedział, jaki chce zrobić film. Choć temat był jak najbardziej poważny, to Phillips nie rezygnuje z tego, co umie najlepiej – dostarczania rozrywki. W Rekinach wojny niewiele czasu poświęcił moralnym wątpliwościom i analizie sytuacji politycznej, skupiając się na tym, by zrobić film, który będzie bawił. Owszem, krytyka administracji Busha jest tu obecna, ale wciąż jedynie ukryta między wierszami. Phillips postawił sobie za zadanie ukazać działanie pewnego systemu z punktu widzenia jednostkowych postaci i to one przez cały film były w centrum zainteresowania. No url Całe szczęście więc, że casting w Rekinach wojny udał się tak rewelacyjnie. Chemia obecna pomiędzy odtwórcami głównych ról - Milesem Tellerem i Jonah Hillem - jest fantastyczna. Jakby ci dwaj czytali sobie w myślach i doskonale reagowali na słowa, gesty, mimikę tego drugiego. To było coś więcej niż odgrywanie wyuczonych ról; oni zwyczajnie rozumieli się bez słów. Tak świetnie dobrany duet jest gwarancją sukcesu filmu z gatunku buddy movie. To się nie miało prawa nie udać. Rekiny wojny są filmem efektownym – świetny jest tu montaż, a soundtrack tak doskonale współgra z poszczególnymi scenami, że wciąż mam w głowie te piosenki i te sekwencje. Scenariusz wypełniony jest dobrymi żartami i czarnym humorem, a cyniczne uwagi prawie zawsze trafiają w punkt. Dla Phillipsa ten film to duży krok w karierze, szkoda tylko, że zabrakło mu odwagi na to, by przełamać pewną ustaloną przez siebie granicę i uczynić Rekiny wojny filmem jeszcze bardziej szalonym. Było w nim bowiem sporo okazji, by popuścić hamulce i pójść jeszcze dalej. Coś Phillipsa wstrzymało. Zresztą nie przez przypadek, najsłabsze momenty produkcji pojawiają się wtedy, gdy z jazdy w porsche przesiadamy się w kombi i serwowane są nam dramy rodzinne oraz problemy miłosne. Mimo tego War Dogs ogląda się z nieukrywaną przyjemnością. Jest dynamicznie, chaos jest całkowicie kontrolowany, znalazło się miejsce na to, by zbudować napięcie, a offowa narracja jednego z bohaterów świetnie spaja całość. Film ledwie muska przerażające kulisy handlu bronią, po więcej informacji odsyłam Was do książki, ponieważ ta produkcja nie miała ambicji, by je przedstawiać. Phillips zrobił dobre letnie kino rozrywkowe, przy okazji odkrywając świetny duet aktorski. Chwała mu za to.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj