Fabuła Resident Evil: Village rzuca nas znów w buty znanego z poprzedniej odsłony Ethana Wintersa. Jednak nie jest to jedyna znana twarz, wraz z nim powraca bowiem jego żona Mia oraz znany i lubiany Chris Redfield. W sumie to w przypadku Mii znana TWARZ jest mocnym nadużyciem semantycznym, bowiem nim gra na dobre się zacznie, wspomniany wyżej Krzyś ładuje jej między oczy cały magazynek, a jego stoicka mimika sugeruje, że jedyne co w tym momencie czuje, to odrzut. To, w połączeniu z porwaniem dziecka głównego bohatera dość szokujący fabularnie moment, biorąc pod uwagę historię między nim a Wintersami. Zanim jednak cokolwiek się wyjaśni, zawirowania historii zabierają nas do tytułowej wioski i przyległości, które musimy zbadać, by odkryć tajemnicę otaczającą wspomniane powyżej porwanie Rose.
By tego dokonać, Ethan musi pokonać czwórkę lokalnych władyków – wielką wampirzą mamuśkę, lady Alcinę Dimitrescu, Salvatora Moreau, który wygląda jak odwrócona syrena (dół ludzki, góra rybia), Donnę Beneviento, tajemniczą mistrzynię marionetek, oraz Karla Heisenberga, o którym wiadomo tylko, że ma wielki... młot. Droga do każdego z nich najeżona jest pułapkami i zagadkami, do których zdążyła już nas ta seria przyzwyczaić. Nie obejdzie się też bez rozprawiania się z całą gromadą bardzo różnorodnych wrogów. Dużo więcej o fabule powiedzieć nie mogę, bowiem nie chcę zdradzać szczegółów i psuć Wam zabawy, starczy jednak powiedzieć, że kilka razy twórcy serwują nam niezły twist fabularny, który zaskoczy nawet weteranów serii.
Fabuła
9/10
Gra od samego początku daje nam mocny klimat gry Resident Evil 4, co nie jest bynajmniej zarzutem, przynajmniej nie ode mnie, bowiem jest to moja ulubiona część. Podobny schemat rozrywki, wspomniany klimat zapadłej wioski, lochy, zamek, opuszczona fabryka... Jest nawet wędrowny handlarz, Duke, który zdaje się mieć powiązania ze swoim zamaskowanym pierwowzorem i który dostarczy nam, w zamian za zebrane kosztowności i pieniądze, wyposażenie, które pozwoli przetrwać Ethanowi w tym wrogim środowisku.
Narzędziami tymi nasz bohater posługuje się zdecydowanie bardziej wprawnie niż w poprzedniej części i choć nigdy nie był popychadłem, czuć, że ewoluował, jest pewniejszy siebie i przeszedł daleką drogę z bagien Luizjany nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Nawet twórcy to podkreślają, kiedy to w jednym niesamowicie przewidywalnym jump scarze (nagły wizualny i często dźwiękowy bodziec mający wywołać strach) nasz bohater tylko wzrusza ramionami i mówi, ze mało co już go zaskoczy.
Rozgrywka
9/10
A nas? Czy Resident Evil: Village jest grą straszną? Odpowiedź nie jest prosta, bowiem o ile przez większość czasu przynajmniej mi przyświecała naczelna domena Dutcha z Predatora – jeśli krwawi, to możemy to zabić – i większość prób zaskoczenia mnie kończyła się dla potwora kontrolnymi dwiema kulkami w łeb, to były momenty, kiedy czułem niepokój i napięcie. Wynikały one przede wszystkim z poczucia bezradności i zagubienia i naprawdę potrafiły podnieść ciśnienie, zwłaszcza w części poświęconej Donnie Beneviento.
Jak już wspomniałem wcześniej, Village to nie tylko walka, ale i zagadki oraz eksploracja świata. Tutaj gra zdecydowanie trzyma poziom poprzednich części. Zagadki nie są przesadnie trudne, ale wymagają pomyślunku, a często również należy je rozwiązać pod presją czasu, co bynajmniej nie pomaga. Eksploracja zaś i poznawanie historii wioski oraz jej powiązań z naszą ulubioną korporacją z logo w kształcie parasola to istna gratka dla fanów serii i wszelkich teorii spiskowych z nią związanych. Naprawdę polecam „lizanie ścian”.
Polecam również wielokrotne przejście gry, bowiem w tej odsłonie mamy do czynienia z systemem wyzwań i nagród za nie, a te bardziej skomplikowane wymagają więcej niż jednego ukończenia, bo inaczej są zwyczajnie niemożliwe. Po pierwszym przejściu zyskujemy też dostęp do powracającego, znanego i lubianego trybu Mercenaries, gdzie możemy bezkarnie mordować hordy przeciwników na czas.
Oprawa
9/10
Jeśli chodzi o oprawę audiowizualną, wersja na PlayStation 5 prezentuje się po prostu przepięknie. Efekty cząsteczkowe, światło, płynność animacji, to wszystko robi naprawdę wielkie wrażenie. A dźwięk, och, to czysta poezja, począwszy od bazowego udźwiękowienia jak strzały, kroki czy trzaskanie drewna, a na klimatycznej muzyce opisowej skończywszy.
Podsumowując, Village to świetna kontynuacja nie tylko całej serii, ale i rozwinięcie historii Wintersów i Chrisa, który przez lata stał się filarem tej serii. Jeśli podobały Wam się poprzednie odsłony, chwytajcie śmiało. Jeśli zaś jesteście nowi, nie radzę zaczynać od tej części, tylko cofnąć się o jedną osłonę.
Ocena końcowa
9/10
Fabuła
9/10
Rozgrywka
9/10
Oprawa
9/10
PLUSY:
+ świetny mroczny klimat,
+ widok FPP,
+ Lady Dimitrescu,
+ uczucie strachu w odpowiednich momentach.
MINUSY:
– backtracking.