Respect. Fenomenalna Aretha Franklin wszedł na ekrany kin w 2021 roku, jednak było o nim głośno już dużo wcześniej. Filmowa biografia ikony, jaką niewątpliwie jest Aretha Franklin, od samego początku brzmiała jak wielkie przedsięwzięcie - oczekiwania wobec niej rzeczywiście wydawały się duże. Niestety, produkcja okazała się zwykłym filmem biograficznym. Nie zaskakuje, opiera się na wielu schematach i tak naprawdę nie proponuje nic, czego w tym gatunku byśmy nie widzieli. Jak na film biograficzny przystało, Respect skupia się na prywatnej historii Arethy Franklin - w teorii miał zapewne pokazywać jej drogę do sławy, jednak tak naprawdę stoi gdzieś pośrodku życiorysu, nie skupia się wystarczająco ani na początkach, ani na końcu jej kariery. Główną bohaterkę poznajemy w dzieciństwie, które - niestety - zostało dość mocno okrojone. Twórcy co prawda zarysowali kilka traumatycznych wydarzeń z życia dziewczynki, jednak zrobili to dość symbolicznie, szybko przechodząc do dorosłości. A tam robi się po prostu statecznie - kolejne sceny są mocno szablonowe, co kilka sekwencji skaczemy w czasie do kolejnego rocznika, by towarzyszyć artystce na coraz większych scenach. Po prostu śledzimy tu historię opowiedzianą od punktu A do punktu Z - film w każdym aspekcie jest typowym przedstawicielem swojego gatunku i poza ścieżką dźwiękową nie ma w nim tak naprawdę niczego, co pozwoliłoby mu na dłużej pozostać w pamięci widza. W rolę królowej soul wciela się Jennifer Hudson, która jest prawdopodobnie najmocniejszym punktem tej produkcji. Aktorka (i wokalistka zarazem) wykonuje piosenki Franklin, wkładając w to całe swoje serce - i z ekranu czuć to doskonale. Gdy Hudson śpiewa, film nabiera wyrazistego charakteru. Jednakże w większej części fabuły mamy do czynienia ze scenami obyczajowymi, w których nawet ona wypada po prostu zwyczajnie. Po szybkim przeskanowaniu dzieciństwa artystki pojawiają się podręcznikowe wątki romantyczne, małżeńskie, następnie na tapetę wchodzą kryzysy - rzec można, wszystko rozwija się tak, jak podpowiada logika, brak w tym filmie zaskoczeń. Przez to, że fabuła jest po prostu typowa, film w ostatecznym rozrachunku również wydaje się czymś przeciętnym - szkoda, bo nawet poza Hudson jest tu parę fajnych kreacji aktorskich i mocnych wokali, których przyjemnie się słucha, a które po prostu w tej szablonowości nie mają szansy zabłysnąć. Sam sposób poprowadzenia fabuły wydaje się trochę pokazem slajdów - wspomniane już skoki między kartkami z kalendarza wydają się pozbawione jakiegoś punktu wspólnego. Zaczynamy od obserwacji dziecka, by za chwilę popatrzeć na młodą dziewczynę, którą po jakimś czasie zastąpi dojrzała kobieta w kryzysie emocjonalnym. Hudson co prawda radzi sobie we wszystkich tych odsłonach, ale w zasadzie nie ma tutaj nic szczególnego do zagrania. Jej bohaterka jest wyprana z emocji, często nieautentyczna. Opowieść, która naprawdę mogła mieć duży potencjał filmowy, toczy się chronologicznie, mocno po linii prostej, bez większych wzlotów i upadków, bez odważniejszych komentarzy czy podejmowania trudnych tematów (a tych w życiorysie artystki było sporo). Ten brak wyrazistości na pewnym etapie tego dwuipółgodzinnego seansu zaczyna już trochę nużyć. Respect. Fenomenalna Aretha Franklin to film bezpieczny, mocno trzymający się utartych standardów kina biograficznego, unikający kontrowersji. Gdyby zamiast Franklin wstawić tu inną znaną wokalistkę, formuła opowieści mogłaby toczyć się identycznie. Dużym plusem jest gra aktorska Jennifer Hudson, jednak nawet ona nie jest w stanie zapewnić filmowi wysokich not - seans ulatuje z głowy, nie proponując widzowi nic, co warto poddać głębszej refleksji. Dodałabym jeszcze pół gwiazdki za obsadę, muzykę i dopracowaną warstwę dźwiękową. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj