Dziwaczne decyzje bohaterów zmuszają do zastanowienia się nad tym, kogo producenci zatrudnili do pisania scenariuszy. Począwszy od niemożliwie głupiego schronienia się u "jedynego przyjaciela Milesa" w Filadelfii, ponownie jesteśmy atakowani falą niedorzeczności. Cały czas kreowano Milesa na człowieka inteligentnego, przebiegłego, który zawsze jest o krok przed swoimi przeciwnikami, a tutaj nasz bohater nie potrafi przewidzieć oczywistości, która następuje chwilę później - każdy go dobrze zna z czasów, gdy współtworzył siłę Monroe'a i wie, kto jest jego przyjacielem w Filadelfii.

[image-browser playlist="597304" suggest=""]©2012 NBC

Szantażowanie Neville'a ma prawdopodobnie nakreślić nam jeden z kolejnych wątków pobocznych na kolejne odcinki. Kapitan obiecuje mu, że za groźby skierowane w stronę jego żony po prostu go zabije. Przypuszczam, że osobista krucjata będzie istotną częścią fabuły serialu. Jedyną zaletą tych scen jest Giancarlo Esposito, który jako jeden z niewielu aktorów w tym serialu bez wysiłku potrafi stworzyć interesującą postać. Jego kompletnym przeciwieństwem jest Tracy Spridakos grającą Charlie. Scena, w której po latach spotyka matkę powinna być emocjonująca, a nawet wzruszająca, a zamiast tego osiągnięto efekt żenujący. Nie ma co rozpisywać się o braku jakiekolwiek talentu aktorskiego Spiridakos. Po 10 odcinkach nie widać żadnego rozwoju pod względem budowania bohatera. Ciężko ogląda się serial, kiedy los protagonisty obchodzi nas mniej niż zeszłoroczny śnieg.

Twórcy zaserwowali nam trochę akcji - są strzelaniny, walki na miecze i wybuchy, ale to wszystko nie prezentuje się nawet odrobinę interesująco. Motyw ucieczki Charlie i jej matki, gdy boleśnie widać, że przeciwnicy strzelają wszędzie tylko nie w nie, jest jedną z najgorszych wad jesiennego finału. Aż tak kiepsko to nawet szturmowcy Imperium nie strzelali w "Gwiezdnych Wojnach".

Nie oznacza to jednak, że finał okazuje się tragiczną pomyłką. Świetnie wypada starcie Milesa z Monroe. Za sprawą dodatkowego nakreślenia nam ich relacji poprzez retrospekcje, ich spotkanie nabiera nowego wymiaru. Daje odczuć się napięcie i spory ładunek emocjonalny, dzięki czemu ogląda się to z niemałą przyjemnością. Efektem tego jest kompletna zmiana relacji pomiędzy Milesem a Monroe i krótki, acz nawet przyzwoity pojedynek. Zaskakująco dobrze pod względem aktorskim poradził sobie David Lyons, który sprawił, że jego bohater nabrał większej wyrazistości i stał się ciekawszy. Trudno nie współczuć i nie sympatyzować z tym łotrem, który dzięki takiemu zabiegowi stał się bardziej ludzki.

[image-browser playlist="597305" suggest=""]©2012 NBC

Sama końcówka położyła jakikolwiek pozytywny efekt scen Milesa z Monroe. 10 odcinków udowodniło, że ekipa pracująca przy serialu to zgraja amatorów, którzy prawdopodobnie nie mają zielonego pojęcia o produkcji serialu. Przypuszczam, że Kripke, Abrams i Favreau to tylko nazwiska na papierze, nie mające realnego wpływu na ostateczny wygląd produkcji, bo nie chce mi się wierzyć, że takie osoby pozwoliły na prezentowanie takich głupot. Odnoszę się ściśle do cliffhangera, który w założeniu powinien być zaskakujący i emocjonujący, a jest nijaki. Dobrze wiemy, że mierzący do naszych bohaterów helikopter nic nie zrobi, więc gdzie tu efekt typu "nie mogę się doczekać, co dalej"?

Miało być pięknie, a jest poniżej przeciętnej. Revolution jest jednym z największych rozczarowań tego sezonu, prezentując historię nieciekawą, przesyconą niedorzecznościami i naiwnością na poziomie seriali dla najmłodszych ze stacji Disney Channel. Twórcy zapowiadali zwrot akcji i zaskoczenie, ale jak zawsze na pustych słowach się zakończyło.

Ocena: 3/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj