Historia to uzgodniony zestaw kłamstw - brzmi motto otwierające pierwszy epizod Rewolucji. Słowa samego Napoleona Bonapartego. Chwilę później słyszymy kobiecy głos, który podejmuje temat: historię piszą zwycięzcy, a z czasem jest ona pisana całkowicie na nowo, zmieniana przez książki i tych, którzy tak naprawdę jej nie przeżyli. Serial wydaje się uprzedzać historycznych purystów i widzów, którzy do takich zabiegów nie są przyzwyczajeni, a seans rozpoczęli bez zapoznania się z zarysem fabularnym: hej, tu nie będzie tak, jak w podręczniku do historii. Bohaterka w tym samym wstępie wspomina o chorobie i umarłych, którzy wracają do życia. Krwawa i - trzeba przyznać - odpowiednio intrygująca sekwencja rozgrywa się dwa lata po faktycznej akcji serialu. Otwarcie absorbuje uwagę, zasiewa ziarno żywego zainteresowania. Szkoda, że później twórcy zapominają zadbać o zapewnienie mu warunków do kiełkowania. Serial, jak już zostało wspomniane, opowiada alternatywną wersję historii rewolucji francuskiej i skupia się na losach Josepha-Ignace'a Guillotina (tak, to ten od gilotyny, której, swoją drogą, wcale nie wynalazł, a jedynie zaproponował wykorzystanie tego mechanizmu do uśmiercania skazańców, by uczynić egzekucję bardziej humanitarną). Serialowy Guillotin to bardzo zdolny, młody lekarz.  Bohater, badając zagadkowe morderstwa, którymi próbowano obarczyć niewinnego mężczyznę, odkrywa istnienie wirusa. Wirus ten przejmuje kontrolę nad nosicielami i skłania ich do dopuszczania się bestialskich, wampirycznych mordów, przy okazji - między innymi - potęgując siłę fizyczną. Zakażonymi są tu przede wszystkim członkowie szlachty, ich ofiarami padają zaś, rzecz jasna, przedstawiciele niższych klas społecznych, którzy wkrótce rozpoczynają walkę o swoje. Realizacyjnie serial nie pozwala wątpić w swój wysoki budżet - wizualnie całość prezentuje się świetnie, łącznie ze scenografią i charakteryzacją. Kolory, piękno i przepych szlacheckich komnat kontrastują z ponurymi, nieprawdopodobnie odpychającymi uliczkami i pokrytymi brudem przedstawicielami ludu. Wszystkie różnice międzyklasowe są maksymalnie uwypuklane na każdej możliwej płaszczyźnie, by nie było wątpliwości, kto tu wyzyskuje, a kto cierpi. A wątpliwości mieć ciężko, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że na domiar tego wszystkiego szlachta żywi się teraz mięsem plebsu. I w ten właśnie sposób przebogata tematyka społecznych przewrotów zostaje spłycona do granic, sprowadzona do banału: źli bogaci żerują na poczciwych biednych. To wszystko: cała myśl przewodnia, wykastrowana z jakichkolwiek refleksji. I być może ta płycizna nie bolałaby tak bardzo, gdyby nie olbrzymi potencjał pomysłu wyjściowego - tu aż prosi się o bardziej analityczne podejście, ugryzienie (choć nie jest to może dobry dobór słów) tematu z kilku stron. Niestety, nic z tego. Rewolucja miesza ze sobą romans, politykę, horror i tajemnicę, żongluje też motywami historycznymi. Problem w tym, że najbardziej skupia się na się na ostatecznie pozbawionych przecież znaczenia wątkach obyczajowych, rozwlekając tę historię, która do samego końca nie nabiera wiatru w żagle - ostatecznie pierwszy sezon serialu to zaledwie wstęp, prolog do wydarzeń, ukazanie których być może pozwoliłoby złagodzić uczucie głębokiego zawodu. Gdy dodać do tego do bólu stereotypowe postacie, które w żaden sposób się nie rozwijają, wychodzi na to, że w Rewolucji kuleje nawet aspekt czysto rozrywkowy. Oczywiście, dostajemy tu kilka ciekawych motywów, zwrotów akcji i świetnie zrealizowanych scen, ale nierówne tempo wyklucza zatracenie się w wirze krwawych wydarzeń. Poważny, nieraz wręcz nadęty ton uniemożliwia też potraktowanie serialu jako samoświadomego, przerysowanego straszaka klasy B. Ciężko oprzeć się więc wrażeniu, że ambicje były znacznie większe, niestety, zabrakło kolejnych pomysłów, konsekwencji i, obawiam się, umiejętności. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj