Nie doczekamy się mocnych audiowizualnie scen w najnowszym odcinku Riverdale. Zabraknie chemii między postaciami, wątków z drugim dnem. W There will be blood będziemy obserwować, jak Hiram Lodge wykonuje ostatnie kroki, by zagarnąć dla siebie całe miasto – i właściwie niemal mu się to udaje. Wydawać by się mogło, że działanie przeciw państwu Lodge będzie ruchem rozpoczynającym walkę Archiego przeciw rodzinie, która w końcu uznała go godnym zaufania. Prawdą jest jednak, że Andrews – choć nadal troszczy się przede wszystkim o ojca – koniec końców staje po stronie kryminalisty, co podkreślają końcowe sceny. Rudzielec pozostał przy stole rodziców swej wybranki, zamiast wyjść z domostwa wraz z Fredem; spalił zeszyt z zeznaniami przeciw rodzinie i wziął udział w rytuale braterstwa krwi. Nie dopatrywałbym się tu podstępów ze strony bohatera – wydaje mi się, że póki co naprawdę zdecydowany jest dalej działać po ich stronie, co byłoby ciekawe, jeśli rzeczywiście doprowadziłoby do konfliktów z przyjaciółmi, Jugheadem, a może nawet samą Veroniką. Moim zdaniem pogłębienie wątku tego swoistego poddaństwa i rozwinięcie go będzie zdecydowanie bardziej interesującym rozwojem wypadków, aniżeli szybkie wycofanie Archiego z tej relacji. Stawienie go w roli przeciwnika będzie czymś oczywistym, co ostatecznie doprowadzi do walki: całe Riverdale kontra Lodge'owie, a to z kolei doprowadziłoby do szybkiego zamknięcia tej ścieżki fabularnej, pod postacią – o zgrozo! - powrotu Hirama do więzienia. Wierzę, że twórcy nie pozbędą się jednak świetnego Marka Consuelosa, który regularnie kradnie niemal każdą scenę, w której się pojawi. Chic – z nim wciąż mam problem. Nie było wielkim zaskoczeniem, że nie jest on tym, za kogo się podaje (choć w przypadku tego wątku liczę na obrócenie go w jakiś znacznie ciekawszy twist); przydałoby się natomiast zobaczyć go w końcu w jakichś konkretnych okolicznościach, utwierdzających widza w przekonaniu, z kim ma do czynienia. Na razie „brat” Betty, ze swoimi mrocznymi uśmieszkami, wydaje się bardziej groteskowy niż niebezpieczny. Odnoszę wrażenie, że cała ta atmosfera niepewności i ambiwalentnych uczuć, która z początku spowijała młodego Coopera, dawno się już wypaliła. Na koniec, z odrobiną, niestety, zażenowania, wspomnieć muszę o wprowadzeniu nowej postaci, jaką jest „dawno zaginiony brat bliźniak” Cliffa Blossoma. Jego pojawienie się i historia streszczona przez bohatera w rezydencji Blossomów wywołała wyjątkowo nieprzyjemne i niechciane ciarki na mojej skórze. Zdaję sobie sprawę, że Riverdale rządzi się swoimi prawami, a całość to – zazwyczaj – umiejętne korzystanie z dobrodziejstw inwentarza konwencji, ale to, moim skromnym zdaniem, nie zadziałało jak trzeba. Nie wspominając już o tym, że, koniec końców, Cheryl Blossom (która, trzeba przyznać, świetnie rozwija się charakterologicznie), zyskała kolejną nieprzychylną jej osobę. Jeśli coś naprawdę działa w jej wątku, to nieoczekiwane współczucie, jakie zaczyna wzbudzać. Jak ciężkie musi być jej nastoletnie życie, gdy okazuje się, że tracąc brata, straciła faktycznie jedynego członka rodziny, któremu na niej zależało?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj