Archie zostaje zatrudniony do pomocy w klubie bokserskim. W czasie pracy odkrywa mieszkającego w składziku małego chłopca, Ricky'ego. Ten uciekł z zakładu opieki, gdzie został naznaczony przez gang, podobnie jak Archie w poprawczaku. Andrews postanawia pomóc chłopcu. Veronica musi sobie poradzić z panoszącymi się w jej klubie Gladys i Hiramem. Jughead staje przed wyzwaniem, gdy coraz bardziej zaostrza się wewnętrzny konflikt między Wężami a Gargulcami. Betty stara się w tym czasie zdemaskować działania Farmy, jednak zostaje zaszantażowana przez Evelyn. Wątek Farmy staje się już bardzo męczący i zupełnie bezsensowny w całej fabule. Twórcy starają się budować wokół tego kultu atmosferę tajemnicy i mroku, wręcz mistycyzmu, jednak koniec końców wychodzi im śmieszna, młodzieżowa wariacja na temat sekty. To brutalne oblicze zostaje tutaj sprowadzone do dziwnych, wyrwanych z kontekstu scen, w których adepci trzymają dłonie nad palnikami lub zbierają się wokół rozżarzonych węgli. Teraz jeszcze scenarzyści postanowili wplątać w ten aspekt fabuły Kevina. Wygląda to tak, jakby twórcy nie mieli jakiegoś sensownego pomysłu jak dalej wykorzystać tę postać i w ten sposób z nawet nieźle komponującego się z całością bohatera powstał nam bezbarwny substytut scenopisarskiej myśli. A już Evelyn jako jedna z liderek sekty jest strasznie słabo napisanym czarnym charakterem. Nie ma się poczucia, że może stanowić jakieś zagrożenie w całej historii. Jej rola ogranicza się tylko do przechadzania się wokół swoich podopiecznych i szantażu wobec Betty. To za mało. Natomiast  młoda Cooper wydaje się nie pasować do tego wątku i to widać w każdej scenie, gdzie bezsilnie próbuje zdemaskować działania Farmy. Słabo, oj słabo. Całkiem nieźle rozpoczął się wątek Archiego i jego młodego podopiecznego, Ricky'ego. Nawet sprawnie została zaznaczona ich relacja a bohater zapowiadał się na ciekawego towarzysza dla Andrewsa, z którym scenarzyści uderzyli ostatnio w mroczniejsze tony z nie do końca dobrym skutkiem. Jednak wszystko zostało zaprzepaszczone w finale odcinka, gdzie Ricky okazał się żądnym krwi i przynależności do Gargulców bratem Joaquina. Uderzenie znowu w te mroczne tony było już trochę jak dla mnie na siłę wykonane przez scenarzystów. Powracanie do wątku z grą w Gryfony i Gargulce wydaje się już takim diabłem z pudełka tej serii, który znika na chwilę, by wkrótce znowu się pojawić w najmniej oczekiwanym momencie. Ricky tutaj stał się przyczynkiem do wejścia ponownie na te fabularne tony, ale jego wątek szybko stał się nudnym tłem historii i jakiś potencjał, który w nim drzemał został na całej linii zaprzepaszczony. Jedynym tak naprawdę plusem finału tego wątku jest pojawienie się na chwilę Luke'a Perry'ego, którego postać, czyli Fred, po raz kolejny okazał się tym wsparciem dla Archiego, jak za każdym razem w tej produkcji. Poza tym twórcy bardzo dobrze zachowali się, oddając hołd zmarłemu koledze. W nowym epizodzie niestety bardzo kuleją postacie czarnych charakterów. Gladys Jones i Hiram, którzy mieli być w zamiarze twórców silnymi antagonistami i ciężkim do zgryzienia orzechem dla bohaterów, tutaj zostali zdegradowani do funkcji ciekawostek. Cały ich mrok ogranicza się tak naprawdę tylko do kilku nieznaczących uwag i panoszenia się po klubie Veroniki. Natomiast Kurtz i część Gargulców w szeregach Węży stanowili raczej mało zgrabny dodatek niż pełnoprawnych antagonistów. A już sceny pokazywania ich brutalnego oblicza jak ta, w której zrzucają Fangsa, były raczej śmieszną manifestacją bez pomysłu. Może ten wątek poprawi się za sprawą jednej z ostatnich scen, czyli najęcia Węży przez FP do współpracy z biurem szeryfa. Jednak póki co ta fuzja dwóch gangów nie wychodzi produkcji na dobre. Nowy odcinek Riverdale pełen jest słabych elementów i głupotek fabularnych. Twórcy starali się zrobić coś ciekawego, jednak ich pomysły na poprowadzenie narracji często chybiały.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj