Tym razem serial zabiera nas w podróż w przeszłość. Alice opowiada swojej córce historię gry Gryfony i gargulce. Okazuje się bowiem, że rodzice wszystkich młodych bohaterów Riverdale kryją mroczną tajemnicę, związaną z tą niebezpieczną zabawą. W czasach liceum przeżyli niepokojącą przygodę, którą postanowili nie dzielić się z nikim. Teraz gdy Betty przyciska matkę, ta wyśpiewuje jej wszystko jak na spowiedzi. Widzowie natomiast, przy pomocy długiej retrospekcji zostają przeniesieni do okresu młodości rodziców Archiego, Jugheada i pozostałych. Jak wypada ta osobliwa artystyczna wizja? To, co dostajemy w omawianym epizodzie, doskonale obrazuje jedna z pierwszych scen odcinka. Młoda Alice, przemierza szkolny korytarz ubrana jak przedstawicielka kultury grunge. W tle jej starsza wersja opowiada córce, że był to okres, kiedy dosłownie wszędzie grano utwór Smells like teen spirit Nirvany. Po takiej deklaracji widz nie może się już doczekać mocnych rockowych riffów i bohaterów wystylizowanych na Kurta Cobaina. Niestety nie jest dane nam zanurzyć się w takiej estetyce, ponieważ soundtrack, mimo że retro, wciąż oscyluje wokół przesłodzonego popu. Bohaterowie również z bogami grunge’u nie mają nic wspólnego. Tę sytuację można odnieść do stylistyki omawianego odcinka. Serial kusi nas na początku bardzo mroczną opowieścią, która wyjawi przerażające tajemnice i brutalną prawdę. W zamian dostajemy jednak tańczących i śpiewających bohaterów oraz mało finezyjne przebieranki. Mało finezyjny jest również pomysł na przedstawienie rodziców nastolatków z Riverdale. Betty staje się Alice, Veronica Hermioną, Jughead FP, a Archie zostaje…tak dobrze kombinujecie – swoim ojcem Fredem Andrewsem. Młodzi aktorzy mają okazję sportretować wreszcie inne postacie. Czy robią to jak należy? Czy wychodzą z butów swoich bohaterów i pokazują, że mają szeroki wachlarz aktorskich umiejętności? Oczywiście, że nie. Okazuje się bowiem, że Fred to Archie, tylko że nie jest rudy. Ten sam charakter, to samo spojrzenie, identyczna mimika twarzy. Veronica zakładając okulary nie stanie się Hermioną – ktoś powinien twórcom i aktorce uświadomić tę zasadę. Co prawda tu i ówdzie widać różnice (Cole Sprouse portretujący DP, stara się grać w nieco bardziej stonowany sposób), ale oglądając omawianą retrospekcję, trudno nie odnieść wrażenia, że młodzi bohaterowie Riverdale po prostu poprzebierali się za swoich rodziców. Postacie zdecydowanie nie stają na wysokości zadania. Może chociaż fabuła robi dobre wrażenie? Niestety tutaj również nie ma fajerwerków. Twórcy szyją opowieść niezwykle grubymi nićmi. Seryjny morderca, mroczny kult, gra fabularna, która zabija i nastolatkowie myślący tylko o romantycznych uniesieniach – taki ciężkostrawny koktajl Riverdale serwuje nam już od jakiegoś czasu, ale tym razem wydaje się on szczególnie źle przyrządzony. Bohaterowie odkrywają grę Gryfony i gargulce, pod wpływem której zatracają się i przechodzą na ciemną stronę mocy. W jaki sposób zabawa doprowadza graczy do szaleństwa, a niektórych do zawału? Jak to możliwe, że popularni nastolatkowie popadają w obsesję na temat rzucania kostkami? Riverdale w swoim stylu namnaża tajemnice, ale czy są one rzeczywiście na tyle intrygujące, abyśmy mogli się w nich zatracić, podobnie jak bohaterowie w Gryfonach i gargulcach? Wątpliwe. Najnowszy odcinek Riverdale ma przyjemną estetykę. Co prawda nie ma Nirvany, ale oprawa audiowizualna ponownie staje na wysokości zadania. Ciężko oprzeć się dyskretnemu urokowi kiczu i groteski, gdy patrzymy, jak młodzi bohaterowie w strojach średniowiecznych wojów dają rockowy koncert. Takie motywy są wciąż siłą serialu i dzięki nim przymykamy oko na brak logiki i głupkowate rozwiązania fabularne. Ciekawe, ile to jeszcze potrwa, ponieważ Riverdale z każdym kolejnym odcinkiem staje się coraz bardziej absurdalne.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj