Motorem napędowym najnowszego odcinka był zdecydowanie Rafe Spall, który po raz kolejny przyćmił pozostałych aktorów, kradnąc dla siebie czas już od pierwszych sekund pojawienia się na ekranie. Z jednej strony jest poważnym doradcą finansowym, by po chwili zachowywać się jak zagubione dziecko. Na pierwszy rzut oka widać, że życie na walizkach w trasie koncertowej to nie jest jego żywioł. Mimo to niezłomnie stara się dopasować do nowego otoczenia i wywiązywać się ze swoich obowiązków. Jak powszechnie wiadomo, wspólny wróg łączy, więc w obliczu krytyki ekipa techniczna postanawia wesprzeć Rega w staraniach o odzyskanie dobrego imienia zespołu. I choć niedopowiedzenia, szczególnie między Regiem a Wesem, spowodowały wystąpienie różnych zawirowań, to końcowy efekt zadowolił wszystkich członków ekipy koncertowej. Szansę na pokazanie swoich umiejętności dostał, grający brata Kelly Ann, raper Colson Baker. Już we wcześniejszych odcinkach pokazał, że ma duży potencjał komediowy, który dobrze pokierowany skutkuje lekkimi i zabawnymi scenami. Jedyne, czego nieco zabrakło, to jego kontaktów z chłopcem, którym ma się zajmować. Koniec końców zatrudniono go jako opiekuna, a nie dyżurnego baristę. Pozostaje mieć nadzieję, że ta relacja nie będzie traktowana po macoszemu, a wprost przeciwnie - zostanie trochę bardziej wyeksponowana, szczególnie mając w pamięci dobre wrażenie, jakie ta para zostawiła poprzednio. No url Mieszane uczucia wywołał Rainn Wilson jako Bryce Newman. Jego rola opierała się tylko i wyłącznie na stereotypie wszystkowiedzącego i zadufanego krytyka. Mimo że w ogólnym rozrachunku jego kreacja wpasowała się całkiem dobrze w odcinek, to czegoś zabrakło. Można było pokusić się o jakiś twist, który by zaskoczył, zaciekawił czy utrzymał widza w niepewności. Przez większość The Bryce Newman Letter można było przewidzieć zakończenie całej historii. Chociaż odcinek przyjemnie się oglądało, to w tej kwestii pozostał niedosyt. Na moment pojawiła się też szalona fanka, lecz jej obecność nie wniosła w zasadzie niczego ciekawego i równie dobrze mogłoby jej nie być. W tym wypadku potencjał postaci został zmarnowany. Przyjęcie blogera stanowiło główny wątek odcinka, spychając na drugi plan prywatne perypetie bohaterów. Nie spowodowało to jednak wrażenia braku ciągłości fabuły. Zgrabnie wprowadzono kilka scen, które zarysowały istniejące problemy i które prawdopodobnie będą rozwijane w kolejnych tygodniach. Cieszy też fakt, że twórcy wplatają odniesienia do prawdziwych osób związanych z branżą muzyczną, co nadaje większej autentyczności i wzbudza uśmiech na twarzach fanów. Biorąc pod uwagę to, że tematyka Roadies jest bezpośrednio związana z muzyką, nie powinno dziwić, iż ścieżka dźwiękowa jest rozbudowana i różnorodna. Cieszy jednak fakt, że twórcy nie ograniczają się do kilku kawałków na odcinek, a wręcz przeciwnie - z każdą kolejną odsłoną wydaje się być ich coraz więcej. Po trzecim odcinku Roadies można śmiało stwierdzić, że jest to lekki serial obyczajowy o komediowym zabarwieniu, w którym pierwsze skrzypce gra muzyka, pasja i przyjaźń. Pozycja, która spodoba się nie tylko koncertomaniakom.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj