Coraz trudniej o ciekawe i oryginalne filmy spod znaku SF. Zasób kultowych książek kurczy się w zastraszającym tempie, a wybujała fantazja hollywoodzkich scenarzystów skutecznie tępiona jest chłodną kalkulacją ewentualnych zysków i strat. Okazuje się, że najbardziej opłacalnym biznesem filmowym są obecnie remaki, bo nieważne jak zrealizowane, zawsze przyciągają do kin fanów kultowych w ich oczach pierwowzorów. Kiedy świat obiegła informacja, że studio Columbia i MGM przystępują do realizacji nowej wersji "RoboCopa", w środowisku zawrzało. Jak pamięcią sięgnąć, trudno nawet na palcach jednej ręki wyszczególnić remaki z ostatniej dekady, które nie wywołały większych kontrowersji. Powodów do snucia czarnych scenariuszów nie dostarczyła jednak decyzja zatrudnienia Jose Padilhy – brazylijskiego reżysera, który zasłynął dwoma mocnymi filmami akcji spod znaku "Elitarni". Była więc nadzieja na zachowanie mrocznego i zimnego klimatu oryginałów Paula Verhoevena. Mylił się jednak ten, kto sądził, że człowiek znikąd będzie mógł wedle uznania decydować o losie zainwestowanych w projekt 100 mln dolarów. Padilha nie miał lekko. Mimo że dostąpił "zaszczytu" wyreżyserowania hollywoodzkiej superprodukcji, jego rola była systematycznie marginalizowana. W trakcie kręcenia skarżył się nawet swoim kolegom z Brazylii, że na dziesięć jego pomysłów aż dziewięć było negowanych przez producentów. W efekcie to oni przejęli kontrolę nad robo-remakiem, co widać zresztą w warstwie fabularnej i realizacji trafiającej w żądną wrażeń "gimbazę". Mimo tego nie uważam, że czas spędzony przy nowym "RoboCopie" był wybitnie zmarnowany. Ot, jest to doskonałe remedium na nudne wieczory. Niezobowiązujące przy tym, gdyż tak szybko, jak znikają nam sprzed oczu napisy końcowe, tak szybko zapominamy również o tym filmie.

Na podobnej płaszczyźnie komunikuje się z odbiorcą oprawa muzyczna, której autorem jest Pedro Bromfman. Zapewne niejeden miłośnik muzyki filmowej jeszcze kilka miesięcy temu zastanawiał się, kim jest ów kompozytor. Otóż jego angaż to nie kwestia przypadku, bowiem do Hollywood trafił właśnie dzięki Jose, z którym wielokrotnie już współpracował - między innymi nad wspomnianymi "Elitarnymi". Efektów tej współpracy nie dane mi było poznać, niemniej jednak remake "RoboCopa" pokazuje dwa możliwe przebiegi wydarzeń: albo Bromfman bardzo mocno wpatrzony był w Hansa Zimmera i jego kolegów po fachu, albo też producenci agresywnie forsowali zaistnienie w ich filmie stylistyki RCP. Abstrahując od przyczyn takowego stanu rzeczy, nie zmienia to faktu, że efekt końcowy daleki jest od zachwycającego.

Ścieżka dźwiękowa Bromfmana to zupełne przeciwieństwo klasyka Poledourisa. Przede wszystkim brakuje tu specyficznego mrocznego klimatu. Ta absencja wypływa poniekąd z równie "ugrzecznionej" wizji pogrążonego w przestępczości Detroit. Zresztą sam film wydaje się jednym wielkim zlepkiem scen akcji przeplatanych prywatnym dramatem rodziny Murphych. I o ile muzyka Brazylijczyka odgrywa pewną znikomą rolę w budowaniu napięcia lub podkręcaniu tempa, o tyle jej emocjonalna cząstka wydaje się wybitnie upośledzona. Z niemałym zdziwieniem przyjąłem zupełny brak ilustracji w scenach, które dosłownie o nią krzyczały – między innymi w scenie pierwszej wizyty zakutego w pancerz Alexa w swoim rodzinnym domu. Nie jest to w żadnym wypadku wyjątek. Takich fragmentów jest stosunkowo wiele, co sprowadza nas do refleksji, że w oczach kompozytora (lub producentów) jedyną płaszczyzną wartą ilustracji była płaszczyzna akcji. Dopieszczona strona wizualna pochłaniająca uwagę odbiorcy prawdopodobnie pozwoli nam nie zwrócić na ten problem większej uwagi, niestety doświadczenie albumu soundtrackowego wydanego nakładem Sony Classical nie będzie już tak litościwe dla wytrawnego ucha melomana.

Zacznijmy jednak od tego, że wspomniane ucho nie będzie miało czego szukać na tym jakże tendencyjnym soundtracku. Receptą na ilustrację były bowiem wszelkiej maści ostinata osadzone na rytmicznych samplach, a okraszone niezbyt skomplikowanymi elementami faktury orkiestrowej. Kolejnym i raczej oczywistym zabiegiem stało się racjonalizowanie futurystycznej wizji Detroit za pomocą siermiężnej elektroniki i licznych zabiegów edycyjnych, takich jak szybkie cięcia bitu. Gdy dorzucimy do tego progresje akordowe dęciaków rodem z "Incepcji", otrzymujemy kolejny produkt rodem z bogatych archiwów Remote Control Productions. Dove vai Pedro? To pytanie tym częściej do nas powraca, im częściej muzyka zbacza na tory sound-designu wykolejanego systematycznie przez industrialne zapędy kompozytora. I jak w tym pozornym chaosie dopatrzyć się integralności struktury? A może muzyka do nowego "RoboCopa" jest tylko wypadkową odgórnej koncepcji tzw. zapchajdziury filmowej? Fakt, ilustracja do filmu Padilhy często przypomina zestaw utworów użytkowych sporządzonych na potrzeby jakiegoś samplera, a jedyną cechą wspólną tej zupy dźwiękowej jest temat przewodni, który przebija się przez osaczające nas zewsząd ostinato, ale i tak dla niejednego ucha temat ten pozostanie zagadką nawet po trzykrotnej przygodzie z albumem. Jak się okazuje, także i pod tym względem twór Bromfmana przegrywa z unikatową partyturą Poledourisa.

Kompozytor nie pozostał jednak bierny wobec tego niewątpliwego klasyka. W filmie dwukrotnie pojawia się "odświeżona" wersja tematu Basila. Na płycie będzie to wymownie brzmiące "Title Card", po którym apetyt na dalsze nawiązania raczej ustępuje.

Mimo tego nie jestem zbyt krytyczny w stosunku do muzycznego wizerunku nowego "RoboCopa". Film Padilhy zdecydowanie odbiega konwencją od oryginału, co poniekąd usprawiedliwia taki, a nie inny twór Bromfmana. Głównie od strony stylistycznej, bowiem jeżeli chodzi o wykonanie i treść… no, tutaj śmiało można dzielić włos na czworo. Niemniej i na tym festynie tandety znajdziemy coś, co w ten czy inny sposób przykuje naszą uwagę. Niewątpliwym atutem jest cool okładka i skonstruowane z przymrużeniem oka nazewnictwo utworów… A tak na poważnie, to poza rzeczonym nawiązaniem do tematu Basila trudno znaleźć tu utwór, który zaintrygowałby słuchacza i zatrzymał przy sobie na dłużej. No, może poza jednym wyjątkiem.

Kilka akapitów wyżej wspominałem, że remake "RoboCopa" jest upośledzony emocjonalnie. Zdanie to podtrzymuję, choć nie ukrywam, że wytężając słuch i podkręcając koncentrację, daje się odnotować kilka fragmentów uwypuklających niepokój głównego bohatera. Jednym z takowych jest "Home Calling", gdzie za pomocą fortepianowych "plam" osadzonych na ambientowym tle podkreślana jest konsternacja i smutek Alexa wywołane oszpeceniem po zamachu na jego życie. O jakiejkolwiek górnolotnej liryce możemy jednak zapomnieć. Płyta bombarduje nasze uszy tonami sampli, których wartość dramaturgiczna porównywalna jest tylko z jazgotem wiertarki udarowej zarzynanej przez znienawidzonego sąsiada wieczorową porą.

Z powyższego wywodu jasno wynika, że album soundtrackowy niespecjalnie do mnie przemówił. Jest on co prawda zgrabnie przemontowany na tle całego materiału, jaki popełniono na potrzeby nowego "RoboCopa", mimo tego zdecydowanie rozmija się z moim gustem estetycznym. I choć muzyka Pedro Bromfmana znajduje swoje uzasadnienie w przebojowych kadrach filmu Jose Padilhy, to jednak daleko jej do miana dobrego filmowego rzemiosła. Brazylijczyk będzie musiał odrobić niejedną lekcję, by móc konkurować z molochem Hansa Zimmera.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj