W ramówce amerykańskiej telewizji ogólnodostępnej nie ma lepszego miejsca na wypromowanie nowego serialu niż czwartek, godzina 20:30, stacja CBS. Blisko 20 milionów widzów przed telewizorami, spora liczba z nich to ludzie w kluczowym przedziale wiekowym 18-49, którzy uwielbiają Teorię wielkiego podrywu. Nie dziwię się, że mając w obsadzie The Millers takie nazwiska, jak wymienione na początku, CBS właśnie nowemu serialowi Grega Garcii postanowiło dać szansę na zaistnienie w ramówce. Twórca My Name Is Earl jest nie tylko producentem i twórcą, ale też autorem scenariusza pilotowego odcinka. I to właśnie scenariusz jest największą bolączką nowego sitcomu CBS.

W przeciwieństwie do emitowanej wcześniej Teorii wielkiego podrywu, The Millers znacznie bardziej nastawione jest na rodzinę, co w ostatnich latach nieszczególnie przynosiło stacji sukcesy. Rodzinny sitcom jest tematem dość delikatnym i łatwo w nim przekroczyć granicę dobrego smaku. Garcia jako autor scenariusza zrobił to kilkukrotnie, a pilot pod względem humoru zupełnie zawiódł. Daleki jestem od krytykowania komedii CBS ze względu na prostackość żartów, jakie mają miejsce choćby w How i Met Your Mother i Dwóch spłukanych dziewczynach. The Millers przez dwadzieścia minut bazuje na dowcipach opartych na wypuszczaniu dymów spod siebie, przedawkowaniu środków nasennych czy też przekonywaniu, że 50-letnia kobieta nie może zajść w ciążę. Ich poziom jest dla mnie poniżej wszelkiej krytyki, a jednocześnie dość mocno rzutuje na odbiór całego serialu.

[video-browser playlist="634785" suggest=""]

Aktorom nie można odmówić zaangażowania. Monolog Beau Bridgesa, gdy jego bohater zdaje sobie sprawę, że w końcu może odejść od swojej żony, to dla mnie najlepszy moment odcinka. Martindale również daje z siebie dużo, ale nie oszukujmy się – aktorzy w podeszłym wieku potrzebują naprawdę dobrych dialogów i kreatywnych żartów, by faktycznie wywołali na twarzy widza uśmiech. Tymczasem The Millers od pierwszych minut pilota prezentuje sztampową historię z oklepanymi bohaterami, których widzieliśmy już w wielu innych serialach komediowych. Oglądając pierwszy odcinek, czułem się jak bohater grany przez Willa Arneta, gdy jego rodzice wspominali masturbowanie się pod prysznicem. Jack zatykał uszy, a chwilę później chował twarz w dłoniach.

Jeśli ktoś zasługuje na wsparcie Teorii wielkiego podrywu, to Robin Williams i Sarah Michelle Gellar. Ich The Crazy Ones być może nie zachwycało w pilocie, ale ma potencjał stać się niezłym serialem obecnym w ramówce przez kilka lat. The Millers zawodzi na całej linii. Niestety gdy scenariusz jest spaprany, nawet aktorzy z nazwiskami i sukcesami na swoim koncie nie są w stanie wyczarować udanego sitcomu. 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj