Alana razem z Hazel i Dziedzicem zostali na przygodnej planecie bez środka transportu – taka była konkluzja poprzedniej części, gdy razem z bohaterami patrzyliśmy ze smutkiem na ich płonący, drzewny statek kosmiczny. A że podróże międzygwiezdne kosztują, wdowa nie ma wyjścia i musi iść do pracy. Sceny z pracy przy taśmie na rzecz firmy wysyłkowej są jakże prawdziwe i jakże nie pasują do określenia, które widnieje w tytule komiksu. Kosmiczna saga dla samotnej matki ma wymiar bardzo przyziemny, choć Alana stara się, jak może, by życie przynajmniej dla jej dwojga dziecięcych podopiecznych miało lepszy smak. Najważniejsze, że są mimo wszystko bezpieczni, choć nasza bohaterka i tak stosuje odpowiednie środki, by nie wyszła na jaw prawda o pochodzeniu obojga, tak niewygodna dla różnych stron kosmicznego konfliktu. Konflikt wciąż się toczy, dotyka różne stojące gdzieś na uboczu rasy i społeczności, a jeśli jest coś, co zagraża którejkolwiek ze stron, winno być wyeliminowane. Mała Hazel ma tego pecha, że zadanie wyeliminowania jej nie straciło priorytetu. Śmierci jej oraz jej bliskich nadal pragnie dawna partnerka Marko, Gwen (obecnie związana z Upartym), oraz tropiący rodzinę dziewczynki na zlecenie rządu skrzydlaty agent Gale, który ma dużą szansę stać się najmniej sympatyczną postacią Sagi. Jest niestety skuteczny, co nieraz możemy obserwować na planszach niniejszego tomu. I jest coraz bliżej złapania odpowiedniego tropu, choć dla niego również Brian K. Vaughan ma w zanadrzu fabularną niespodziankę. Obserwujemy więc kolejne ruchy na tej kosmicznej szachownicy – niektóre powtarzalne, inne nieracjonalne, a jeszcze inne spowodowane silnym uczuciem. W przypadku powracającej do fabuły Petrichor będzie to uczucie zemsty na zabójcy księcia Robota. Szaleństwo przemocy zatem trwa, nikt nie jest bezpieczny, choć nawet w tym świecie mogą zajść rzeczy nie do pomyślenia w tej kwestii – o czym przekonamy się w zaskakującym finale, w którym na scenę powróci, wydawałoby się, zapomniany już złoczyńca. No i przecież mamy jeszcze okładkę, na którym dwójka młodocianych bohaterów Sagi przeżywa muzyczne uniesienia. I to właśnie perypetie tej dwójki, również przedstawione w sferze emocjonalnej, są tym, co wciąż pozwala traktować Sagę jako jedną z najlepszych aktualnych serii komiksowych.
Źródło: Mucha Comics
+3 więcej
Dzieciaki cierpią w inny sposób, nie są przygotowane na kolejne zrządzenia losu. Spychają bolesne doświadczenia gdzieś w głąb siebie, a na wierzchu starają się prowadzić normalne życie. Saga nagle staje się opowieścią, która w tym fragmencie koresponduje z klasyką literatury młodzieżowej – można znaleźć tu echa dzieł czytanych w dzieciństwie (choćby Przygody Tomka Sawyera). Vaughan świetnie rozpisuje relację Hazel i Dziedzica, a Fiony Staples nadaje relacji tych dwojga niesamowitego blasku, który opromienia również czytelnika. Właśnie podczas czytania jedenastego tomu zacząłem rozumieć, że historia Hazel – od początku narratorki, lecz wcześniej jako osesek biernego uczestnika wydarzeń – w chwili, gdy dziewczyna podejmuje własne decyzje, wskoczyła na właściwe tory. Gdzieś tam wszyscy się wyrzynają, a dzieciaki robią swoje i próbują swoim pragnieniom nadać realny kształt – co zresztą daje fabule konkretną siłę napędową i jednocześnie prowadzi do uwolnienia schowanych głęboko emocji.
Oto zatem jedenasty tom Sagi – serii, która dla wielu powinna już się dawno zakończyć, tymczasem w ostatnich dwóch odsłonach tak naprawdę nabrała wiatru w żagle. Vaughan pokazuje, jak można prowadzić kosmiczną opowieść, przesuwając fabularny ciężar na – wydawałoby się – mniej atrakcyjne motywy. W tle mamy zatem nieustającą krwawą rozgrywkę między różnymi frakcjami, a sercem Sagi wciąż pozostaje rodzina – niekompletna, w wariancie uchodźczym, próbująca żyć z dnia na dzień i mimo bólu, przeżywająca swoje najpiękniejsze dni.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj