Sama opowieść balansuje na granicy czarnego kryminału i osobliwej groteski, a galeria postaci, wypełniająca po brzegi karty komiksu, to zbieranina tyleż fascynująca, co osobliwa. Jest w tej historii bardzo wyraźny, europejski sznyt, obecny choćby w takich serialach, jak francuskie produkcje Netflixa: Las czy Czarny punkt, choć z pewnością nie są tutaj przypadkowe porównania do sławetnego Fargo. Brutalność miesza się z czarnym, ponurym humorem, a postaci są na równi tajemnicze, co antypatyczne. I nie ma tu znaczenia, czy mowa o głównym bohaterze – detektywie Francku Sangare, czy o kimś z drugiego planu. Każdy z nich zdaje się kryć mroczne bądź wstydliwe sekrety albo też ma krew na rękach. I próżno w całym albumie szukać głębszych przejawów uczciwości. Choć pojawia się – ujęta mocno w krzywe zwierciadło – swego rodzaju szlachetność. Oczywiście także okupiona krwią.

Co wydarzy się dalej, po tak zajmującym otwarciu? Trudno wyrokować, bo twórcy postawili sobie poprzeczkę nad wyraz wysoko. Pytanie (pełne nadziei), czy udźwigną fabularny ciężar, donosząc go do satysfakcjonującego finału? Na to liczę, Saint-Elme stanowi bowiem przykład komiksu nie tylko niezwykłego graficznie (o czym za chwilę), ale też zaskakująco mięsistego fabularnie. Opowieść wymyka się tutaj oczywistym schematom kreacji amerykańskiego kryminału, ciążąc mocniej ku bardziej artystycznemu, oryginalniejszemu kinu europejskiemu. I komiks – poprzez umocowanie w stronie graficznej – mocno korzysta z takiej właśnie filmowej, obrazowej siły wyrazu. W tym przypadku niezwykle skutecznie.

Sam scenarzysta, Serge Lehman, jest w pierwszej kolejności autorem fantastyki. Ma na koncie m.in. francuską odpowiedź na Ligę Niezwykłych Dżentelmenów Moore’a – La Brigade Chimerique, czy też serię Metropolis, więc interesujące mogą okazać się kierunki, w jakie podąży seria w kolejnych tomach. Na francuskim rynku są dostępne aktualnie cztery części, a ich okładki zapowiadają niezwykły ciąg dalszy tej historii.

Źródło: Nagle Comics

Graficznie już sama okładka obiecuje dość niezwykłe spojrzenie na sztukę komiksową. A środek okazuje się jeszcze lepszy… choć z pewnością nie trafi do każdego. Twarda, gruba kreska, specyficzne kadrowanie, często skupiające się na fragmentach postaci czy też pokazujące je od tyłu. Do tego skoncentrowanie się na detalach (zarówno w elementach tła, jak i kompozycji poszczególnych kadrów) sprawia, że komiks potrafi mocno poszerzyć optykę. Możemy spojrzeć na samą opowieść niejako z różnych perspektyw. Ale tym, co prace rysownika – Frederika Peetersa – wyróżnia szczególnie, jest kolor. Niezwykły dobór kolorystyki do opowieści potęguje emocjonalny odbiór, ale też zaskakuje odmiennością od klasycznego ujęcia, z jakim się najczęściej spotykamy. Peeters to artysta znany, obecny już na polskim rynku choćby za sprawą serii retro SF Aama (Wydawnictwo Kurc), co nie zmienia faktu, że jawi się on jako jeden z najoryginalniejszych artystów w komiksie europejskim.

Jego styl przywodzi mi na myśl boleśnie niedoceniony polski klasyk. Mowa o Janosiku rysowanym przez  Jerzego Skarżyńskiego, wybitnego malarza i grafika, który w podobnie odważny sposób podchodził do tematu kadrowania, ale i – przede wszystkim – koloru. Nie mam pojęcia, czy Peeters miał szansę natknąć się na to dzieło, jednakże można dostrzec podobieństwa, wskazujące na możliwość pewnej inspiracji.

Saint-Elme to arcyciekawa publikacja na polskim rynku, która po raz kolejny zaświadcza, iż w nowo powstałym wydawnictwie Nagle Comics właściwi ludzie zajmują właściwe miejsca. Zwłaszcza w zakresie wyboru tytułów, jakie warto opublikować na naszym rodzimym rynku. I chwała im za takie decyzje.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj