Po blisko dekadzie grzecznych i pruderyjnych komedii do głównego nurtu Hollywood wreszcie wraca humor, który nie boi się przekroczyć granicy wulgarności. Z jednej strony tę nową falę zapoczątkował Kac Vegas, z drugiej ekipa związana z Juddem Apatowem. Film Sąsiedzi jest gdzieś pośrodku. Najczęściej we wszelkich tego typu produkcjach chodzi tak naprawdę o dojrzewanie. Nieważne, czy wykorzystuje się do tego ideę wieczoru kawalerskiego, ciąży czy przyjaciela-pluszowego misia – chodzi o to, że bohaterowie muszą dojrzeć do dorosłego życia. Tym razem sytuacja jest troszkę inna. Oni już chyba dojrzali – sympatyczne małżeństwo Radnerów z malusieńką Stellą (swoją drogą bliźniaczki Vargas, które wcielają się w nią na zmianę, kradną każdą scenę, w której się pojawiają) mieszka w przytulnym domku i próbuje łączyć życie rodzinne z zanikającymi marzeniami o powrocie do młodzieńczych szaleństw. Aż tu pewnego dnia do budynku obok wprowadza się studenckie bractwo – czyli będą imprezy. Niby fajnie, ale przecież dziecko. A dziecko nocami chciałoby spać. Cały film jest więc zapisem konfliktu pomiędzy tytułowymi sąsiadami. Konfliktu, w którym na porządku dziennym jest podkładanie poduszek powietrznych czy zalewanie piwnic. Konfliktu, który eskaluje do rozmiarów groźnych dla przetrwania obu domów.
A gdzie ta wulgarność? Oj, nawet nie podejrzewacie, ile tu potencjału na naprawdę wulgarne żarty. Bo przecież jakoś trzeba sobie poradzić z karmiącą matką, która piła całą noc, a rano musi rozwiązać kwestię mleka, które ją wypełnia i raczej nie nadaje się dla dziecka. Albo wyraziście pokazać przewagę rozmiaru, jaką jeden ze studentów ma pomiędzy nogami.
Najważniejsze, że udało się (podobnie jak w Tedzie czy wspomnianym już Kac Vegas) te chamskie i seksistowskie żarty opowiedzieć naprawdę zabawnie, ba, czasem wręcz inteligentnie. I dlatego właśnie Sąsiedzi należą do jednego z moich ulubionych filmowych podgatunków. Dla wielu dodatkowym argumentem będzie cudnej urody pojedynek na gołe klaty – z pewnością wpisany w scenariusz, by powalczyć o MTV Movie Awards w tej kategorii. Z jednej strony mamy przewodzącego studentom posągowego Zaca Efrona, z drugiej świetnie czującego się w swej nieidealnej cielesności Setha Rogena (z którym oczywiście znacznie bardziej potrafię się identyfikować). W ogóle trzeba przyznać, że doskonale w tym filmie dobrano obsadę, bo obok obu panów równie dobrze wypada Rose Byrne w roli mamy czy młodszy brat Jamesa, Dave Franco, który już niedługo może zagrozić pozycji brata w Hollywood.
Jeśli szukać jakichś minusów w tym filmie, to są nimi na dłuższą metę ciut męczące rozmowy małżeńskie, które wyraźnie stylizowano na dialogi w klimacie Woody'ego Allena – pełne są autoanalizy, mówienia o uczuciach, przemyśleniach i powodach działań. Momentami potrafią być naprawdę zabawne, ale chyba nie aż w takiej dawce.
Nie zmienia to faktu, że Sąsiedzi to film, który z przekonaniem polecam. Jeśli więc jesteście pełnoletni, a to wszystko, co napisałem powyżej, Was nie odstraszyło – czas wybrać się do kina.