To nietypowy thriller psychologiczny, misternie skonstruowany i wyróżniający się samym podstawowym konceptem fabuły. Otóż cała powieść jest relacją niewidomego. Popularnego pisarza, Leona Cichego, który w wypadku samochodowym traci wzrok, a po wyjściu ze szpitala zaczyna twierdzić, że jego niedawno poślubiona, druga żona… nie jest jego żoną. Kimś innym, podobnym, ale jednak podszywającym się pod prawdziwą partnerkę, która zniknęła...
Coś, co zdaje się założeniem fabularnym szytym nad wyraz grubymi nićmi – moim pierwszym odczuciem było: to się nie może udać – w samej treści zostało wyjaśnione na tyle sensownie, bym uwierzył w prawdopodobieństwo takiego toku zdarzeń. A to najważniejsze w kryminalnej historii – pozwolić się prowadzić autorom za rękę, nawet mimo początkowo absurdalnie brzmiących założeń. Bo prawda jest taka, iż trudno zaufać Cichemu. Trudno podtrzymywać przeświadczenie o jego psychicznym zdrowiu. Zwłaszcza że cała opowieść snuta jest z jego perspektywy, więc wiemy to, co on. A musimy opierać się tylko na jego wyobrażeniach, pamięci, odczuciach, bowiem tak znaczącego zmysłu jak wzrok Cichy został pozbawiony…
To bardzo trudne, ale zarazem arcyciekawe założenie fabuły, które Anna Kańtoch wykorzystała z wielkim powodzeniem, ale i z imponującym poziomem samokontroli. Ani przez moment nie uległa odruchowi zdradzenia nam czegokolwiek, czego niewidomy nie mógł być świadom. To wcielenie się w postać ociemniałego jest niezwykłe z perspektywy twórczego warsztatu i oddane z pełną wiarygodnością.
Tajemnica, która atakuje nas praktycznie na początku, też wydaje się wręcz naciągana i niemożliwa – o ile łatwiej by nam było przyjąć, że to nie żona Cichego została podmieniona, ale on sam doznał uszkodzenia mózgu, które fałszuje jego odbiór bodźców zewnętrznych, co w połączeniu z upośledzeniem wzroku skutecznie zaburza jego postrzeganie rzeczywistości?
Z drugiej strony konwencja kryminału bądź thrillera z góry narzuca nam poczucie, że Leon ma rację, a jego żona nie jest jego prawdziwą żoną. Ta zagadka staje się kanwą zdarzeń, ale też podwaliną emocjonalnych odczuć, które dzielimy z bohaterem. I tu właśnie ta jakże trudna narracja pierwszoosobowa przychodzi pisarce w sukurs, bowiem ogranicza z jednej strony możliwości relacyjności faktów i zdarzeń, zawęża je tylko do tego, o czym personalnie bohater może wiedzieć bądź przypuszczać. Ale z drugiej strony pozwala wodzić czytelnika za nos, podsuwać mu fałszywe tropy, sugerując – w formie domniemywań samej postaci – mylne kierunki rozważań. I z czystym sumieniem nie zdradzać ani na jotę więcej, niż autorka zdradzić zamierza, by nas, odbiorców, dłużej i silniej trzymać w niepewności!
Owszem, to trudny rodzaj narracji. Wymagający – odnoszę wrażenie – większej wprawy i warsztatowej sprawności od twórcy niż typowa narracja trzecioosobowa z wszechwiedzącym narratorem w tle. Tutaj daje pewne określone możliwości manipulacji czytelnikiem, ale tylko przy założeniu, że autorka poradzi sobie z użyciem tegoż narzędzia. Anna Kańtoch na szczęście odrobiła zadanie na piątkę.
Fantastyczny jest styl pisania Kańtoch, co podkreślam zawsze po lekturze jej prozy. Na wpół poetycki, znamiennie oszczędny, spokojny. Bez epatowania przemocą, bez makabryczności. Udaje jej się budować atmosferę pełną napięcia i niepokoju, który rezonuje nie tylko na wszystkich bohaterów, ale i na czytelników. A to wielka sztuka.
Samotnia jest opowieścią o pamięci. O jej utracie, o zacieraniu się zdarzeń w naszych wspomnieniach. O swoistym wyobrażaniu sobie tego, co tracimy przez zapomnienie, ale co uzupełniamy własnym wyobrażeniem, byle nie stracić pełnego obrazu. I nieważne już, na ile on pozostaje prawdziwy. Naukowcy twierdzą, że ponoć właśnie tak uzupełniamy brakujące elementy wspomnień, bowiem w naszej pamięci nie ma tyle miejsca, by przechowywać wszystko. W czasem wymazujemy więc podświadomie pewne elementy, fragmentaryczne informacje, a później, próbując sobie je przypomnieć, nadpisujemy je, uzupełniając braki naszą własną, autorską projekcją, naszym wyobrażeniem.
W Samotni ten proces przebiega jeszcze bardziej drastycznie, ponieważ bohater pozbawiony zdolności widzenia nagle musi przypominać sobie całą codzienność, całą otaczającą go rzeczywistość. Musi uczyć się na nowo domowej, osobistej przestrzeni. Ile więc jest zmuszony nadpisać w swoich wspomnieniach? Ile z tego, co pamięta, jest prawdą, a ile jego wyobrażeniem, fałszywą, nieświadomą imaginacją?
Całość tych pozornie szalonych dywagacji, tych piętrzących się absurdalnych z pozoru domniemywań, finalnie ułoży się w zwartą, logiczną i sensowną całość, a my – odbiorcy – wraz z finałem opowieści poznamy rozwiązanie wszystkich zagadek i tajemnic, jakie stały się udziałem Leona Cichego. Zakończenie jest co najmniej satysfakcjonujące, mało przewidywalne, przynajmniej w szczegółach, a domknięcie ostatecznie rozegra się dosłownie na ostatnich stronach, kiedy już będziemy przekonani, pewni siebie, że już wszystko wiemy…
Samotnia to wspaniała opowieść o pragnieniu dążenia do prawdy mimo przeciwności, ale też o alienacji człowieka wyrwanego z codziennej, ułożonej egzystencji i uczynienie go osobą niesprawną. To zderzenie z ogromem wyzwań towarzyszących osobie niewidomej – która skonfrontowana z nimi niespodziewanie musi się nauczyć życia na nowo – szokuje i przeraża nie mniej niż zagadka żony–nieżony, będąca kanwą całej historii.
Kańtoch po raz kolejny udowadnia, że nie ma dla niej znaczenia gatunkowa konwencja i w kryminalnych historiach radzi sobie równie dobrze, jak wcześniej w fantastyce.
Przypomina mi nieco ta powieść – i tematycznie, i stylistycznie – prozę Wojtka Chmielarza, nawet z tym twistem na dosłownie ostatnich stronach. Odnajduję tutaj echa jego Wyrwy, może przez dalekie, ale jednak podobieństwa fabularne (rozstania / utraty małżonków, małżeńskie sekrety i powolne dążenie do prawdy, która okazuje się dużo bardziej gorzka, niż się spodziewamy) i sprawność w nieodsłanianiu wszystkich kart aż do ostatnich stron, a i nawet wtedy obnażanie finalnych prawd niebezpośrednio, pomiędzy wierszami. Ale skoro Wojtek Chmielarz to – obok Roberta Małeckiego – mój ulubiony polski twórca kryminału w Polsce, to takie porównania należy poczytywać wyłącznie w kategorii komplementu.