Sandman: Uwertura to komiks powstały 17 lat po zakończeniu oryginalnej sagi Neila Gaimana. Tym razem autor przedstawia mocno abstrakcyjną historię, którą trudno porównać do wcześniejszych przygód Morfeusza.
Egmont jest obecnie w trakcie reedycji komiksów o Sandmanie. Przed nami jeszcze kilka bardzo istotnych opowieści graficznych – zapewne już niedługo poznamy zakończenie tej wspaniałej epopei. Kolekcjonerzy muszą uzbroić się w cierpliwość lub w oczekiwaniu na kolejnego Sandmana zrobić skok w bok i zakupić jeden ze spin-offów, z miejscem akcji w stworzonym przez Gaimana uniwersum. Ewentualnie można sięgnąć po wydaną w grudniu Uwerturę. Neil Gaiman po 17 latach powrócił do stworzonego przez siebie świata. Opowieść stanowi pewnego rodzaju suplement, nie ma znamion lektury obowiązkowej – po jej przeczytaniu nie odczujemy, że dowiedzieliśmy się czegoś nowego o Śnieniu i wreszcie posiadamy kompletną wiedzę o tym świecie. Co więcej, Uwertura ma kilka problemów, przez co trudno ją zestawić ze wcześniejszymi dziełami Gaimana. Tam, gdzie są wady, są też i zalety. Przyjrzyjmy się tej osobliwej opowieści.
Akcja komiksu Sandman: Uwertura toczy się przed wydarzeniami znanymi z oryginalnej sagi o Morfeuszu. Główny bohater zostaje wezwany w odległe miejsce, gdzie dowiaduje się, że wszechświatowi grozi wielkie niebezpieczeństwo. Pewna gwiazda postradała zmysły i zagraża wszystkim bytom. Morfeusz rozpoczyna odyseję przez różne wymiary rzeczywistości, żeby powstrzymać zagrożenie. Na drodze spotyka między innymi swoje odpowiedniki z innych uniwersów, kota, który okazuje się kimś innym, niż się wydaje, oraz dziewczynkę o imieniu Nadzieja, odgrywającą ważną rolę w jego podróży.
Sandman: Uwertura może okazać się twardym orzechem do zgryzienia dla wszystkich przyzwyczajonych do tradycyjnego gaimanowskiego storytellingu. Narracja w tym komiksie jest zupełnie inna niż to, co autor przedstawiał nam w oryginalnej sadze. Mamy tu do czynienia z niczym nieskrępowanym strumieniem wizji artystycznej, prowadzonym bardziej przez formę niż treść. Należy zapomnieć o zasadach logiki i trybach tradycyjnej opowieści, której mistrzem jest przecież Neil Gaiman. Historia z Uwertury przypomina raczej dzieła Granta Morrisona, gdzie na pierwszy rzut oka nic nie ma sensu. Klucza do fabuły powinniśmy szukać w miejscach poza czasem i przestrzenią, tam, gdzie przecinają się uniwersa, a niezliczone warianty postaci prowadzą niekończące się rozważania nad istotą realności. Na szczęście Gaiman, w odróżnieniu od Morrisona, nie wypuszcza opowieści całkowicie z rąk. Mimo że Morfeusz podróżuje po oceanach abstrakcji, to wiemy, dokąd zmierza, i znamy cel jego odysei.
Historia jest więc surrealistyczna, co nie stanowi oczywiście jej wady. Gorzej, że fabuła pozostawia nieco do życzenia. Gaiman jak zwykle dekonstruuje koncepcję mitu. Używa narzędzi filozoficznych podczas rozważań na temat egzystencji i chyba jak nigdy wcześniej zagłębia się w definicję snu jako podmiotu posiadającego wielką siłę sprawczą. Sęk w tym, że autor wielokrotnie poruszał te kwestie, oferując czytelnikom atrakcyjniejszą opowieść. Tym razem na pierwszym planie znajduje się oniryzm, ulotność i śnienie, ale ginie w tym gdzieś interesująca fabuła złożona z atrakcyjnych ciągów przyczynowo-skutkowych. Sandman: Uwertura nie satysfakcjonuje pod względem treści, ale czytając komiks, szybko zdamy sobie sprawę, że być może nie ona jest tutaj najważniejsza. Oprawa graficzna jest wręcz olśniewająca. To właśnie J.H. Williams III, autor rysunków, gra tu pierwsze skrzypce. To on jest kapitanem statku, a Neil Gaiman inteligentnie oddaje mu ster. Wynikiem tego w komiksie mamy imponujące rozkładówki, nagłe zmiany stylu wizualnego, zapierające dech w piersiach fotorealistyczne portrety czy olśniewające koncepcje architektoniczne i kolorystyczne (wspaniałe miasto gwiazd). Williams nie poprzestaje jednak na tym. Dość odważnie i przekornie bawi się komiksową formą. W Uwerturze mamy między innymi sceny rysowane do góry nogami (wraz z dymkami dialogowymi) oraz kilka stron, na których jest tylko ciemność.
Sandman: Uwertura zawiedzie tych, którzy w przerwie między kolejnymi tomami klasycznego Sandmana chcieli „wrzucić na ząb” uzupełniającą historię z Morfeuszem. Niestety, w tym przypadku opowieść nie jest po prostu tak ciekawa i wciągająca jak to, co wyczyniał Gaiman wcześniej. Z komiksem warto się zapoznać ze względu na warstwę wizualną, ale nie odnosić jej do oryginalnej sagi. Być może najlepiej przeczytać ją na samym końcu, czyli tak, jak było to przewidziane. Egmont uczynił z Uwertury interludium, a powinna ona być rzeczywistym epilogiem toczącej się właśnie reedycji komiksów o Morfeuszu.