Tajne Stowarzyszenie Królewskich Sióstr i Braci oparty jest na oryginalnym, ale totalnie absurdalnym pomyśle. Wchodzimy do świata książąt, w którym drugie dziecko w rodzinie ma tak bardzo ciężko w życiu, że buntuje się przeciwko wszystkiemu. Do tego w wieku nastoletnim odkrywa, że podobnie jak inni drudzy z rodzin królewskich, ma supermoce. Tytułowa organizacja to właśnie grupa superbohaterów złożona z książąt i księżniczek obdarzonych nadludzkimi mocami, którzy mają ratować świat. Brzmi to kuriozalnie, ale w takim szaleństwie może być przecież metoda, prawda? Trudno zaprzeczyć, że drzemie w tym potencjał na coś przyjemnego. Tylko szkoda, że go zmarnowano. Co najbardziej razi po obejrzeniu tego filmu? To jak bardzo jest on tani. To tak, jakby zrobiono w Polsce film o superbohaterach za budżet niezależnego dramatu artystycznego. Pewnie wyszłoby lepiej, bo u nas przynajmniej aktorzy lepiej by zagrali. Za produkcję odpowiada Disney Channel, który realizował projekt dla Disney+. Oni nie wydają dużo pieniędzy na swoje projekty. Takim sposobem sam dobór mocy jest kiepski, bo wybrano to, co można ograniczyć budżetowo: supersłuch, niewidzialność, kontrola owadów, wpływanie na innych, telekineza czy oddychanie pod wodą. Wszystko po to, by nie trzeba było kręcić scen z efektami specjalnymi. W tych kilku scenach akcji, które ten film oferuje, udało się jednak pokazać szkaradne efekty, które rażą sztucznością, niedopracowaniem i brakiem kreatywnego bodźca. Sam pomysł nie byłby przecież zły, bo nawet takie moce można pokazać ciekawe. Banalność i prostota przypomina kiczowate filmy z telewizji lat 90. i początku 2000. Trzeba czymś zapełnić ramówkę i najlepiej zrobić to najtańszym kosztem - Secret Society of Second-Born Royals wpisuje się w tę tezę idealnie, bo nie oferuje akcji, efektów specjalnych ani sensownego wykorzystania mocy, czyli popełnia wszystkie grzechy filmów superbohaterskich. Do tego lokacji, w których rozgrywa się historia, jest tak mało, że można je policzyć na palcach jednej ręki.
EW
+6 więcej
Oczywiście to tylko czubek góry lodowej, bo scenariusz i sama historia to sztampa, jakich wiele. Nie uświadczymy tutaj ciekawych postaci, a siermiężne budowanie relacji pomiędzy bohaterami może jedynie rozśmieszyć, bo za bardzo opierają się na oczekiwanych stereotypach i kliszach (szok, najładniejsza i najpopularniejsza lubi cichego nerda!). To nawet nie stara się iść zgodnie z trendami kina superbohaterskiego, by tworzyć standardową genezę z odpowiednią warstwą rozrywkową. Zamiast tego mamy fatalnie zagrane postacie nastolatków, przewidywalność tak oczywistą, jak przesuwane premiery z okazji koronawirusa i wszechobecną nudę. Jeśli znacie filmy familijne z lat 90. i te wyprodukowane po 2000 roku, możecie domyślać się wszystkich etapów rozwoju tej historii: pusta przemiana bohaterów związana z górnolotnym, ale sztucznie podanym przesłaniem, stworzenie drużyny, twist tak szokujący, że będziecie  wszystko wiedzieć po kilku minutach, oraz złoczyńca o wątpliwych motywacjach. Wszystko, co scenariuszowo da się tutaj popsuć, zostało spaprane śpiewająco. Pomijam już wprowadzenie księstwa w Europie Zachodniej rządzonego przez osoby pochodzenia azjatyckiego z infrastrukturą rodem z Kanady. Można by zastanowić się, czy Secret Society of Second-Born Royals może trafić do nastolatków. Odpowiedź jest prosta: kategorycznie nie, bo ci, którzy wychowali się na widowiskach pokroju Avengers: Koniec gry czy Spider-Man: Daleko od domu, zanudzą się na śmierć przy tak zaskakująco mało kreatywnym projekcie. Nie warto poświęcić mu 90 minut. Chyba że po to, by mieć punkt odniesienia: tak wygląda bardzo zły film. Secret Society of Second-Born Royals to film kiepski, niepotrzebny i mało kogo podekscytuje cliffhanger zapowiadający kontynuację. Przypomina to trochę serię Link not found, również produkowaną przez Disney Channel. Tylko tam przynajmniej było więcej kreatywności.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj