Siódmy sezon powitał nas całkowicie nową rzeczywistością, taką, której rdzenni widzowie Dr. House'a obawiali się chyba od samego początku. Mamy oto bowiem naszego głównego bohatera oraz jego w końcu odnalezioną miłość. Romans i House, House i romans – te dwa słowa nigdy specjalnie nie współgrały. Scenarzyści jednak zadbali o to, aby wątek miłosny głównego bohatera potoczył się w zgodzie z dawną konwencją. Tak oto nie było wiele sielanki, a choć chwilowe szczęście spłynęło na Grega niczym deszcz na pustyni, to wkrótce nastało lato i z deszczu nie pozostało już nic. Związek House'a i Cuddy rozpadł się równie szybko, jak się rozpoczął i nie da się ukryć, że było to chyba dobre posunięcie. Posunięcie, które otworzyło scenarzystom pole do zabawy wątkiem, który wychodzi im chyba najlepiej – nieszczęściem House'a.

Efektem tych zabaw było kilka bardzo dobrych i wysoko ocenianych odcinków, lecz osobiście siódmy sezon uznałbym za dość średni, dłużący się oraz nierówny. Co nie do końca znaczy – słaby. Byłoby to dość krzywdzące określenie, które bierze się w głównej mierze z tego, że serial prezentujący przez długi czas bardzo wysoki poziom, musi kiedyś dotrzeć do punktu, w którym widzowie będą oceniać go coraz gorzej, niezależnie od tego, jak wypada w porównaniu do innych produkcji. A tu, moim zdaniem, Dr House wciąż prezentuje się bardzo dobrze.

[image-browser playlist="610734" suggest=""]

Po całym sezonie przychodzi w końcu czas na finał. Szumnie zapowiadany (jak zwykle) jako najbardziej oczekiwany, przynoszący najwięcej zmian i zaskakujących wydarzeń. A jak było naprawdę? Odcinek sam w sobie nie zachwycał. Wątek pacjenta był nieco naciągany, a najbardziej w nim chyba zapadanie widzom w pamięć głos aktorki odtwarzającej rolę pacjentki.

Na dobrą sprawę nie było w finale również wątków zespołu. Z wyjątkiem Tauba, ale i tutaj potraktowano sprawę bardzo pobłażliwie, poświęcając jej de facto jedną scenę. Scenę, którą - dodać można - wymyślono chyba naprędce, ale mimo swego niejako komicznego efektu, może także przynieść ciekawe rozwiązania w sezonie ósmym.

[image-browser playlist="610735" suggest=""]

Przede wszystkim jednak skupiono się na samym House'ie. W końcu uwydatniono jego rozterki, w końcu pokazano, jak przeżywa swoje problemy. Pokazano też naturalnie, jak sobie z nimi radzi... A jak sobie poradził – widzieliśmy (chyba...) już wszyscy. Oglądając kluczowe sceny nie mogłem odpędzić od siebie wrażenia, że to wszystko lekka przesada. Wydawało mi się, że scenarzyści troszkę nie poradzili sobie z wątkiem i wymyślili takiego właśnie irracjonalnego "kopa", żeby tylko poprowadzić fabułę do przodu.

I ciekaw jestem jak to zrobią, szczególnie w świetle zapowiadanego odejścia Listy Edelstein. Fakt faktem, chyba nawet taka Cuddy ma swoje granice i jej odejście z Princeton Plainboro po takim "wypadku" można byłoby racjonalnie przyjąć.

[image-browser playlist="610736" suggest=""]

Jakby nie było, na tle poprzednich finałów, koniec siódmego sezonu wypada dość blado, poza pozornymi i dość sztampowymi ucieczkami scenarzystów.

Warto jednak pamiętać, że czeka nas już tylko jeden, ostatni sezon serialu. Pozostaje mieć nadzieję, że ósma seria przyniesie nam tyle humoru, dramatu i szeroko pojętej sensacji, ile przynosiły nam poprzednie serie. Sporo ludzi poddaje się i twierdzi, że przestaje oglądać Dr. House'a. Ja się nie poddaję. Tak jak sam House, "idę naprzód", ale z niecierpliwością wyglądam kolejnych odcinków. Przepełnia mnie też dziwny optymizm, że kolejny finał sezonu tego serialu, będzie znacznie lepszy... A zresztą, nawet jeśli będzie jeszcze gorszy od tegorocznego, to nie martwmy się, po finale Zagubionych na niczym raczej się już i tak nie zawiedziemy.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj