Ciężko jest pisać tekst dotyczący kolejnego odcinka "Gry o tron" i powstrzymać się od ujawniania zbyt wielu przyszłych wydarzeń widzowi nieobeznanemu z książkową serią. Pewnie, większość z nich już świadomie bądź nie natknęła się na spoilery dotyczące pierwszego sezonu; część finału twórcy sami już sugerują. Poniższy tekst mogą oni czytać bez obaw; nie wystawię również "liczbowej" oceny, bo zwyczajnie nie widzę w tym sensu.

Póki co, większość elementów układanki jest już na miejscu. Pionki wkrótce zostaną rozstawione; zakończy się szachowe otwarcie i rozpocznie właściwy pojedynek.

Przede wszystkim, znani z poprzednich odcinków bohaterowie dotarli do Królewskiej Przystani, stolicy Westeros; miasta wielkiego, gorącego i cuchnącego, w którym siedzibę ma szereg wytrawnych intrygantów, począwszy od królowej Cersei, a skończywszy na nowych dla widza Littlefingerze i Varysie. Ned Stark, nie zdążywszy zmyć z siebie kurzu podróży, dowiedział się, że sytuacja finansowa królestwa przypomina tę znaną mieszkańcom Kalifornii czy Islandii. Lannisterowie są wszędzie, a wierni im ludzie kontrolują w zasadzie wszystko -- król Robert bowiem nie jest zainteresowany rządzeniem. W zaciszu prywatnych komnat pochłania miejscowe wino i w goryczy snuje historie z wojen czasów swojej młodości, która wyraźnie już przeminęła. Królowa tymczasem przygotowuje swojego syna do objęcia władzy. Niedopowiedziane "na wypadek śmierci króla" wisi w powietrzu i dodatkowo zagęszcza atmosferę.

[image-browser playlist="611290" suggest=""]

Ned, a wraz z nim widz, jest równocześnie świadomy tego, że na dworze otaczają go wrogowie. Co więcej, Littlefinger, przy pomocy mistrza szpiegów, Varysa, uświadamia Starków, iż sztylet zabójcy z poprzedniego odcinka był jego własnością -- dopóki nie przegrał go na rzecz Tyriona Lannistera, karła, brata królowej. Ile jednak wart jest niebezpieczny sojusznik, najwyraźniej wciąż zakochany w jego żonie?

Nie pomaga też narastający konflikt między dwiema siostrami. O ile synów Ned pacyfikuje wycieczkami na egzekucje więźniów, o tyle z córkami nie jest sobie w stanie poradzić. Energię bardziej agresywnej Aryi skierował na "lekcje tańca" z zamorskim mistrzem miecza; co zrobi z elegancką Sansą? Casting obu sióstr jest tak świetny, że pozostaje tylko pogratulować producentom i śledzić dalszą karierę obu młodych aktorek.

Trzeci odcinek opowiada również historię drugiego brata królowej, Jaime'a, znanego jako Królobójca. Jest to pierwsza większa zmiana w stosunku do serii książkowej, gdzie punkt widzenia samego Jaime'a na sprawę zabójstwa szalonego króla Aerysa został ujawniony dopiero w trzeciej części. Od strony narracji, uważam tę zmianę za korzystną; postaci, znanej dotąd z entuzjastycznego chędożenia własnej siostry na strychu i zrzucenia dziesięciolatka z wieży, przydało się trochę głębi.

[image-browser playlist="611291" suggest=""]

Za Wąskim Morzem, tlenione rodzeństwo Targaryenów wraz z ich mniej lub bardziej barbarzyńską świtą, posuwa się na wschód. Viserys pojawia się na dwie minuty, a od śmierci ratuje go tylko rozkaz siostry. Sama Daenerys zaś niejako poza czasem ekranowym nauczyła się porządnie jeździć konno, wykorzystywać szacunek barbarzyńców oraz skutecznie trzymać w łożu Khala Drogo. Na tyle skutecznie, dodajm, że spodziewa się dziecka. Obecnie przechodzi intensywny kurs języka dothrackiego.

Sam język stworzył na potrzeby ekranizacji David Peterson z Language Creation Society [więcej na: https://www.conlang.org], wykorzystując nieliczne słownictwo z książki. W trzecim odcinku wreszcie pokazano zeń więcej niż kilka fraz -- obecne są regularne dialogi. Brzmią... obco, czyli chyba tak, jak powinny ;). Stworzenie całego sztucznego języka z własną gramatyką, fleksją, słownictwem etc., jest z pewnością lepszym pomysłem niż tworzenie nieskładnych zdań na bieżące potrzeby scenariusza. Powstają już społeczności sympatyków; ciekawe, czy rozrosną się do rozmiarów znanych fanom Klingonów czy tolkienowskich elfów.

Bohaterem tygodnia jest bez wątpienia tytułowy Lord Snow, bękart Neda Starka, do tytułu lordowskiego absolutnie nie mający prawa. Pseudonim jest elementem tęgich wcirów, jakie Jon dostaje w Nocnej Straży od instruktora szermierki, Allisera Thorne'a. Odcinek nie pokazuje niestety głębi konfliktu tej dwójki, ale z drugiej strony, Ser Thorne ma cały sezon na tyranie Jona.

[image-browser playlist="611292" suggest=""]

Tyrion Lannister wchłonął książkową postać innego Strażnika, Donala Noye'a, otrzymując jego rolę w uświadomieniu Jonowi, aby przestał zadzierać nosa. Zmiana kompletnie usprawiedliwiona; nie ma sensu wprowadzać kolejnej postaci tylko dla paru linijek, lepiej ugruntować wizerunek cynicznego karła. Zamiast tego poświęcono trochę czasu na przedstawienie Lorda Dowódcy, maestera Aemona i Yorena, którzy rzeczywiście odegrają w tym sezonie większe role. Sam Jon Snow dokonuje oczywiście kolejnego słusznego wyboru; ta umiejętność przysporzyła mu wielu antyfanów, krytykujących tę postać za bycie Mary Sue "Pieśni Lodu i Ognia". Zobaczymy, jak rozwinie się to w serialu.

Wielkim rozczarowaniem jest dla mnie nieobecność wilkora Jona Snowa w odcinku poświęconym jego osobie. Po "wilczym" odcinku drugim, w trzecim aż razi brak Ducha [nie wspominając o pozostałych wilkorach], kiedy zdecydowanie przydałby się swemu panu.

Hitem była dla mnie scena ze Starą Nianią, okaleczonym Branem i opowieścią o Innych, konsekwentnie zwanych "the White Walkers" [czyżby twórcy starali się uniknąć skojarzeń z Lostem?]. W połączeniu z pamiętną leśną sceną z pierwszego odcinka, ścięciem zbiega i obawami Benjena -- kapitalnie budowany jest wątek mistycznego zagrożenia z Północy, które w bezpiecznych granicach Muru bagatelizuje się jako bajania starej piastunki.

[image-browser playlist="611293" suggest=""]

Strona fabularna prowadzona jest więc bez zarzutów. Fantastyczne detale kostiumów, scenografia pozwalająca na pierwszy rzut oka zlokalizować scenę, stworzony na potrzeby serialu język, wyjątkowo dużo dialogów, rozwijanie znanych już postaci i nienatrętne przedstawianie nowych -- wszystko to świetnie uzupełnia główną intrygę i bez trudu pozwala się zorientować w gąszczu wątków. Z telewizyjnego punktu widzenia, odcinkowi nie można zarzucić w zasadzie niczego, może poza niezbyt zachwycającą muzyką. O tym, że jest to serial fantasy, przypominają obowiązkowe ujęcia smoczych jaj i wspominanie o Innych przynajmniej raz na odcinek.

Pod względem wierności książce -- cóż, są dokonywane zmiany, ale nazwałabym je raczej dobrze uzasadnionymi. Czytelnicy na tym etapie mieli już za sobą kilkaset stron, znali myśli i pragnienia postaci. Widzowie mają za sobą trzy godziny telewizyjnego materiału i jak na ten czas, pokazano naprawdę dużo. Do dwóch z trzech głównych wątków [stolicy i Muru] nie można się przyczepić.

[image-browser playlist="611294" suggest=""]

Wyraźnie odstaje za to historia Targaryenów, w której nic ciekawego się nie dzieje. Viserysa jest mało, wymalowany Khal Drogo jest enigmą większą niż w książce, a zwyczaje Dothraków są ignorowane. Co z tego, że czytelnik wie, jaką hańbą było nakazanie Viserysowi chodzenia piechotą, skoro widz nie ma o tym pojęcia, jako że zabrakło choćby szczątkowego wyjaśnienia?

Cieszy też oko znane z książek wspominanie nieżyjących od dawna postaci, których czyny i osobowości wciąż motywują bohaterów "teraźniejszej" historii. Mam nadzieję, że przyczyny rebelii Roberta i jej spektakularny finał będą wciąż odtwarzane.
Mam również nadzieję na jeszcze dwa czy trzy podobnie "przegadane" odcinki; mają tę zaletę, że lepiej zarysowują świat przedstawiony niż malownicze krajobrazy czy biegi z pochodniami po lesie.

Tym zaś, którzy łakną akcji -- będzie akcja, będzie magia, będzie impreza -- ale wszystko w stosownym, niedługim już czasie.

Autor: katja

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj