Co takiego Amerykanom mogło się w tym serialu nie podobać - sam fakt zrobienia z cheerleaderek głównych bohaterek produkcji, czy może problem leżał jednak w samym rozwoju fabuły?

Na pewno produkcja była skierowana do kobiet, może i nawet rówieśniczek bohaterek, ale tak naprawdę każdy mógł znaleźć tu coś dla siebie. Poza pięknymi bohaterkami, mieliśmy w końcu też historię miłosną, dobry humor, ale także i popisy muzyczno-taneczne.

[image-browser playlist="610305" suggest=""]

Największy problem leży chyba w rozwoju historii, który był zbyt prosty i schematyczny. Przyjrzyjmy ostatnim odcinkom i finałowi serialu - fakt, że Marti Perkins w końcu nawiąże uczuciową relację z panem adwokatem można było przewidzieć kilka odcinków wcześniej. Twórcy z tym się nie kryli, ukazywali dość wyraźnie, że Marti ma się ku swojemu byłemu wykładowcy. Ten wątek zdecydowanie popsuł końcówkę sezonu, bo był zbyt oczywisty i też przecież niezbyt wskazany.

Ogólnie to chyba był największy problem Hellcats - przewidywalność historii, która chociaż bawiła, nie niosła ze sobą czegoś więcej, nie tworzyła żadnej emocjonalnej koneksji z widzami. Wątek trójkąta miłosnego pomiędzy Marti, Danem a Savanną - było to napisane praktycznie po disneyowsku i było widzom już obojętne, która z dziewczyn z nim skończy. Przykładów zresztą takich można mnożyć wiele.

Jak widz może się wciągnąć w serial, skoro od początku do końca nic go nie zaskakuje? Delikatna nutka nieoczekiwanych zwrotów akcji zawsze jest potrzebna, aby wytworzyć emocje.

[image-browser playlist="610306" suggest=""]

Pod koniec sezonu dodano także wątek siostry Marti, w którą wciela się prawdziwa siostra aktorki, Amanda Michalka. Kevin Murphy, twórca serialu nie omieszkał wykorzystać też wokalnych umiejętności rodzeństwa i kilkakrotnie raczył widzów akustycznymi wersjami bluesowych piosenek, które dodawały pewnego smaczku odcinkom. Pierwszy nieoczekiwany zwrot w fabule przyszedł właśnie z relacji tych dwóch kobiet - tylko co z tego, skoro były to już ostatnie sekundy anulowanego serialu? Na niespodzianki było już za późno.

Finał Hellcats był zbyt płytki pod względem scenariusza. Wykorzystanie pomysłu, że część drużyny się rozchoruje, inni z różnych przyczyn nie będą mogli uczestniczyć w oczekiwanych zawodach, było niesamowicie sztampowe - tak proste, że aż komiczne. Jasne, można powiedzieć, że jak coś psuje, to wszystko na raz, ale bez przesady... Wyszło to bardzo przeciętnie, przez co ostatni odcinek pozostawił po sobie pewien niesmak. Z drugiej strony w pewnym sensie zamknął wszystkie wątki, tworząc spójną historię - poza delikatnym cliffhangerem na końcu.

Wniosek z Hellcats jest prosty - bez względu na to, jak piękne będą bohaterki, jak wspaniale będą tańczyć i śpiewać, bez ciekawie poprowadzonej historii, emocji i zaskoczeń nie da się stworzyć serialu na więcej niż jeden sezon. Chociaż było miło, szybko się skończyło i raczej cheerleaderki na długo nie pozostaną w pamięci oglądających widzów.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj