"Wielka Gra" to odcinek o spiętrzonej, wielopoziomowej zagadce, uszytej specjalnie dla Sherlocka przez jego fana, jak sam o sobie mówi kilka tygodni wcześniej. Tylko Holmes jest w stanie połączyć wszystkie elementy łamigłówki, gdyż tylko on potrafi zebrać niezbędne informacje. Śledztwo nie trwa jednak krótko, gdyż składa się z pięciu osobnych spraw. Każda z nich zawiera w sobie wskazówki, kierujące do kolejnych. Na dodatek każda z nich stanowi pewnego rodzaju rozgrzewkę do następnej, bardziej skomplikowanej. Gra, którą tajemniczy rozmówca toczy z Sherlockiem, jest intrygująca. Mężczyzna podsyła mu wskazówki, używając głosu innych, nigdy nie zdradzając się osobiście. Ale czy na pewno? Scena, w której po raz pierwszy poznajemy "Podkładającego Bomby", jest piekielnie zabawna.
Moriarty, gdyż to właśnie on kryje się za zasłoną dymną cudzych głosów, jest przeciwnikiem godnym geniuszu Sherlocka. Złoczyńcą doskonałym – nie pozostawiającym po sobie śladu, podnajmującym innych, by wykonywali za niego czarną robotę; do tego jest nieco szalony, nieobliczalny. Czyli taki, jaki powinien być każdy prawdziwy Czarny Charakter. I choć oglądamy go jedynie przez kilka chwil, jego osoba robi na nas piorunujące wrażenie, wbija się w pamięć i nie pozwala o sobie zapomnieć.
Serial przyzwyczaił nas do wyśmienitego poziomu aktorstwa, ale to co prezentuje Andrew Scott, jako Moriarty, stanowi wisienkę na torcie umiejętności obsady. Świetnie bawi się rolą. Potrafi być jednocześnie uprzejmy, dosadny, elegancki, zabawny, nieobliczalny, jak i budzący postrach. Momentami zachowuje się też dość niezręcznie, co dodaje mu tylko ludzkiego rysu, jednocześnie podkreślając, że jest osobnikiem niezwykłym. Trzeba przyznać, że taki zbiór cech jest mieszanką wybuchową. Dzięki temu z uśmiechem na ustach ogląda się jego rozmowę z Sherlockiem. Nie wiedząc jak bohater za chwilę zareaguje, jaki jest jego kolejny krok, ogląda się ją niemal na krawędzi fotela. Scena na basenie stanowi jeden z najciekawszych serialowych momentów ostatnich lat. Współczuję tym, którzy musieli czekać półtora roku na rozwiązanie użytego w niej cliffhangera. Choć muszę przyznać – jego doskonałe rozwiązanie było tego warte!
W trzecim odcinku położono także duży nacisk na styl pracy Sherlocka. Detektywa interesują zagadka, pościg, tropy, informacje. Dowiadujemy się, że nie ma w głowie miejsca na "zbędną" wiedzę, na przejmowanie się życiem zakładników, na takt w kontaktach interpersonalnych. Gdy John zarzuca mu brak empatii, pada wymiana zdań: "- Czy pomoże mi rozwiązać zagadkę? – Nie! – Więc nie jest mi potrzebna!". Świetnym jest też, że Sherlock, przy całym swoim intelekcie i doskonale analitycznym umyśle, nie wie tak prostych i podstawowych rzeczy, jak położenie Ziemi w Układzie Słonecznym, czy sam jego skład. Dodaje uroku postaci, a widzom zapewnia świetny humor.
Scenarzyści znów są w szczytowej formie. W "Wielkiej Grze" nie tylko raczą widzów ciekawymi zagadkami kryminalnymi oraz intrygującymi rozwiązaniami fabularnymi, ale po raz kolejny zarzucają nas dawką wyśmienitych dialogów. Jednym z najciekawszych zdań, które padają w tym odcinku, jest uwaga Sherlocka, skierowana do Dr. Watsona: "Nie rób z ludzi bohaterów. Bohaterowie nie istnieją. A jeśliby istnieli, nie byłbym jednym z nich". Ma ono usprawiedliwiać wszelkie wady detektywa i pokazywać, że mimo wszystko nadal jest człowiekiem.
"Wielka Gra" to zdecydowanie najlepszy odcinek premierowego sezonu i świetne zwieńczenie pierwszej części przygody z nowym Sherlockiem Holmesem. Innymi słowy – odcinek na medal! Najlepszym jest jednak, że po nim, w sezonie drugim, przyjdą jeszcze lepsze!
Ocena: 9/10