Komiksowe Kroniki Moriarty'ego to poboczna seria w okultystycznym uniwersum Sherlocka Holmesa, za którą odpowiada scenarzysta Sylvain Cordurie. I choć określenie "okultystyczne uniwersum" brzmi całkiem intrygująco, to jednak więcej czytelnikowi obiecuje, niż w rzeczywistości daje. Przygody największego przeciwnika Holmesa to spin-off serii Sherlock Holmes i Necronomicon, w którym Moriarty powraca do naszego świata po długiej i bolesnej wizycie w świecie Przedwiecznych, po czym zaczyna realizować swój plan zniszczenia wszystkich istniejących ksiąg Necronomiconu. Pierwszy tom opowiadał o zniszczeniu pierwszej z nich przez wynajętych przez głównego bohatera speców. Teoretycznie dużo się działo, bo Przedwieczni odwiedzili nasz świat, ale najciekawsze okazały się retrospekcje z pobytu Moriarty’ego poza granicą rzeczywistości. Choć nie było to na tyle ciekawe, by rozpalić wyobraźnię czytelnika. Okładka drugiego tomu prezentuje się jednak na tyle atrakcyjnie, że nawet chce się poznać dalsze losy dawnego "profesora zbrodni". Widzimy go tutaj w dynamicznej scenie walki z potężniejszym przeciwnikiem, w intrygującej scenerii z równie intrygującą widownią. To być może nawiązanie do talentów bokserskich Sherlocka Holmesa, które widywaliśmy na ekranie. Jednak już w samej fabule ta sama scena nie oddziałuje z taką mocą. A skoro mowa o fabule – cóż, po prostu towarzyszymy Moriarty’emu i spółce w poszukiwaniu dostępu do kolejnych egzemplarzy Necronomiconu. Nie obyło się bez retrospekcji. Tym razem sięgamy w przeszłość dalej niż w pierwszej części. Jest nam nawet dane zobaczyć sceny ze słynnego pojedynku Holmesa i Moriarty'ego nad wodospadem Reichenbach. Jednak w retrospekcjach bardziej chodzi o to, w jaki sposób ukształtował się ten znany i zarazem nieznany nam złoczyńca, bo przecież Sylvain Cordurie opisuje jego drogę życiową w swoim okultystycznym uniwersum. Robi to nawet pomysłowo, ale po raz kolejny wychodzą na wierzch problemy narracyjne tego twórcy, który w swoim cyklu nie potrafił stworzyć mocniej angażujących czytelnika opowieści.
Źródło: Egmont
Ciekawie robi się dopiero pod koniec historii, bo okazuje się, że ma ona drugie dno. O ile wydarzenia z poszukiwania i zniszczenia pierwszego egzemplarza Necronomiconu nie miały w sobie nic zaskakującego, tak tropienie i konfrontacja z właścicielem kolejnych ksiąg wreszcie przykuwa czytelniczą uwagę. Świat przedstawiony niespodziewanie się rozrasta o nowe wątki, ale szybko zbliżamy się do końca albumu. To dziwne, bo Cordurie, zanim wziął się za tworzenie cyklu Sherlock Holmes Society, specjalizował się w dylogiach. I Kroniki Moriarty’ego wydają się taką właśnie dylogią, z rozpoczętym i nagle urwanym nowym wątkiem. Czy będzie dalsza część, czy może nowy cykl – tego niestety nie wiemy i wraz z końcem lektury pozostajemy autentycznie zdezorientowani.
Na pocieszenie zostaje nam jeszcze konfrontacja Holmesa i Moriarty'ego, którym dane jest się spotkać jakiś czas po słynnym pojedynku. To sympatyczny akcent na koniec, który za bardzo nie ma wpływu na fabułę tej pobocznej serii, ale jest miłym ukłonem w stronę fanów wielkiego detektywa. Nie przysłania to jednak faktu, że mimo starań twórców mieliśmy do czynienia z poprawnym, komiksowym produkcyjniakiem, który ze względu na scenariusz i stronę graficzną plasuje się jako typowy, popkulturowy średniak. Trochę szkoda, ale na temat Sherlocka Holmesa i samego Moriarty’ego jest wokół tyle różnych fabuł – na przykład wydana niedawno powieść Piąty Kier Dana Simmonsa – że dość łatwo możemy sobie wynagrodzić niedostatki z tej komiksowej lektury.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj