Sherlock, serial BBC, niewątpliwie stał się fenomenem na skalę światową, nic więc dziwnego, że powstała także komiksowa wersja przygód detektywa z Baker Street. W dodatku rodem z Japonii.
Wydawnictwo Studio JG na fali sukcesu serialu Sherlock wydało w Polsce komiksową wersję tej produkcji, czyli mangę autorstwa osoby ukrywającej się pod pseudonimem Jay. Całość zawiera się na razie w trzech tomikach, będących zarazem adaptacją pierwszego, trzyodcinkowego sezonu serialu – każdy tomik to oczywiście jeden odcinek. Co ciekawe, na okładkach znajdziemy także nazwiska scenarzystów serialu, Stevena Moffata oraz Marka Gatissa, choć nie byli oni zawsze odpowiedzialni za scenariusz do każdego epizodu. Ot, choćby autorem scenariusza do Niewidomego bankiera, odcinka drugiego, jest Steve Thompson, niewymieniony na okładce w ogóle. Trochę to mylące i niesprawiedliwe. Choć trzy tomiki to na razie malutko, autor pracuje już nad kontynuacją.
Nie ma raczej większego sensu streszczać dokładnie fabuły, ponieważ ta wygląda jak w serialu – John Watson powraca z Afganistanu jako były lekarz wojskowy, a nie mogąc samodzielnie utrzymać się w Londynie z renty, trafia przypadkiem na potencjalnego współlokatora, czyli Sherlocka Holmesa, detektywa-konsultanta. Wkrótce oboje zaczynają wspólnie rozwiązywać zagadki kryminalne, a gdzieś w mieście czai się największy wróg Holmesa, policji oraz porządku publicznego – Jim Moriarty, nieuchwytny przestępca, pomagający przeciętnym obywatelom w łamaniu prawa. Każdy, kto więc zna serial, nie będzie zaskoczony absolutnie niczym – co najwyżej odrobinkę innym tłumaczeniem w kilku momentach. Każdy tomik jest przerysowaniem danego odcinka wręcz kadr po kadrze. Można więc się zastanawiać, jaki jest sens czytania o historii, którą zna się doskonale z licznych seansów. Na pewno inaczej mangę odbiorą czytelnicy, którzy serialu BBC nigdy nie widzieli.
Komiksowa odsłona Sherlock chcąc nie chcąc to wciąż świetna historia autorstwa scenarzystów serialu. Z jednej strony fabuła jest interesująca, ale z drugiej… no właśnie – znam serial doskonale i nie da się ukryć, że lektura odrobinę nuży, kiedy wie się absolutnie wszystko o przyszłych wydarzeniach. Takie czytanie wytwarza dość ambiwalentne odczucia, ale faktem jest też, że lepiej wypadają tomiki będące przerysowaniem tych ciekawszych odcinków (Niewidomy bankier do dzisiaj jest uważany przez większość fandomu za jeden z najgorszych epizodów serialu). Tomik trzeci, Wielka gra zdecydowanie wciąga najbardziej – nawet znając oryginał, chce się już zobaczyć kryjącego się za wszystkimi przestępstwami Moriarty’ego. Rodzi się więc pytanie, do kogo właściwie skierowana jest manga? Chyba jednak do każdego. Zagorzali fani Sherlock i tak sięgną po wszystko, co ma jakikolwiek związek z ich ukochanym serialem, a ci nieznający produkcji BBC, będą mieli po prostu sporo frajdy przy czytaniu. W końcu to pierwszorzędny kryminał. A trzeba dodać, że tomik trzeci kończy się dokładnie w tym samym momencie, co pierwszy sezon serialu, więc ponowna frustracja gwarantowana.
Grafika w mandze Sherlock #01 jest zdecydowanie najbardziej kontrowersyjną kwestią. Trzeba podkreślić – mangi, a nie komiksu w ogóle, ponieważ kadrowanie czy wygląd postaci ewidentnie wskazuje na autora pochodzenia japońskiego, a przynajmniej tworzącego na mangową modłę. Z tym, że słynne japońskie nosy zostały zamienione na kulfony, jakby autor bał się, że normalny nos byłby za mało wyrazisty. Nie da się ukryć – nos Sherlocka, a już zwłaszcza Johna, to chwilami kartofel. Taki wizerunek najlepszego przyjaciela Sherlocka odrobinkę psuje przyjemność z czytania… Z kolei komiksowy inspektor Lestrade chwilami niebezpiecznie przypomina Johna, co nie najlepiej świadczy o warsztacie autora. Trzeba jednak podkreślić, że Jay. starał się jak najbardziej uchwycić dość specyficzną urodę grającego Sherlocka Benedicta Cumberbatcha, a czy mu się to udało, to już musi stwierdzić sam czytelnik. Szkoda tylko, że z kolei Mycroft Holmes jakoś nieszczególnie przypomina Marka Gatissa…
Nie wszystkie sceny idealnie oddają swoje serialowe oryginały. Przykładowo, scena z Golemem w Wielkiej grze kompletnie nie oddaje szaleńczego zamieszania, pełnego slajdów Układu Słonecznego, na których tle zmagają się bohaterowie. Gdybym nie pamiętała tego serialowego momentu, z pewnością mocno by stracił w moich oczach. A ta scena jest zresztą jedną z najbardziej groteskowych w całym serialu. Sherlock to jednak bardzo specyficzna produkcja, także za sprawą ogromnej ilości tekstu, choćby treści wiadomości czy pałacu pamięci Sherlocka, przedstawionego w sposób graficzny. Twórca mangi robi co może.
Polskie wydanie prezentuje się bardzo przyzwoicie – tomiki pod obwolutami kryją dodatkowe grafiki, a w środku znajduje się zawsze kilka kolorowych stron na kredowym papierze. Co ciekawe, na szkicach bohaterów dołączonych do wydania, bohaterowie wyglądają… lepiej, a już na pewno ich nosy. Niestety w kilku miejscach wyraźnie widać, że strony są lekko przycięte, ponieważ tekst dymków jest niebezpiecznie blisko krawędzi strony. Osobną kwestią jest tłumaczenie, ponieważ nie zawsze słowa wypowiadane przez bohaterów w 100% są odpowiednikiem tych serialowych. Prawdopodobnie tłumaczka, Paulina Ślusarczyk-Bryła musiała pójść na kompromis i sama uznawać, gdzie należy dosłownie tłumaczyć japoński tekst, a gdzie umieścić tłumaczenie serialowych dialogów z języka angielskiego. Odnosząc się jeszcze do przekładu – za każdym razem niezmiernie bawiły mnie okrzyki Johna do Sherlocka – Sherlocku! Jednak w języku polskim wołacz w odniesieniu do imion jest rzadko stosowany, więc brzmi to lekko nienaturalnie (nawet jeśli poprawnie).
Czy warto zainwestować w trzy tomiki mangi, będącej kropka w kropkę przerysowanym serialem? Myślę, że tak, ponieważ to wciąż świetna historia, a oryginalna oprawa graficzna może zostać uznana za dodatkowy, egzotyczny smaczek i urozmaicić znaną już pewnie historię. A jeżeli ktoś nie oglądał Sherlock, zawsze może rozpocząć swoją przygodę z detektywem-konsultantem choćby od pierwszego tomiku, Studium w różu.