Oryginalnych The Magnificent Seven z 1960 r. było też remakiem – wzorowało się na słynnych Shichinin no samurai Akiro Kurosawy. Teraz czas na nową, XXI-wieczną wersję według zasad współczesnego Hollywood - a zasady są takie, że ledwo je wytrzymał polski tytuł filmu. Gdy ktoś go wymyślał wiele lat temu, to, że liczebnik będzie miał formę męską, było oczywiste. Dziś... Muszę przyznać, że momentami nie miałem pewności, czy do siódemki zaliczą postać graną przez Haley Bennett, czy nie. Nie zaliczyli. Tym razem. Ale na pewno przy kolejnym remake'u już bez przynajmniej jednej kowbojki się nie obędzie i będzie Siedmioro... Tym razem zaś postawiono na zróżnicowanie rasowe – wśród bohaterów nie tylko głównym szefem jest kowboj czarnoskóry, ale mamy także Indianina, Meksykanina i kowboja z Dalekiego Wschodu. Słowem: klasyczni biali są w mniejszości, a i tak są mocno podzieleni – chociażby kwestią wojny secesyjnej. Ogólnie pomysł był taki, by każdy z bohaterów miał kogoś w bezpośredniej kontrze. To właśnie główny zarzut do tego filmu i w sumie do niemal całego dziś kina komercyjnego z USA. Wszystko musi był proste, mocno biegunowe, oczywiste i tak wymyślone, by nikt się za bardzo nie obraził. Bo przecież gdyby – jak poprzednim razem – czarnymi bohaterami okazali się meksykańscy bandyci, to ktoś by mógł poczuć się urażony. Zmieńmy to więc na złego kapitalistę, który bandyckimi metodami chce przejąć okolicę. No id I tak dalej, i tak dalej – niektóre z tych współczesnych uproszczeń pojawiają się dopiero pod koniec filmu, więc nie będę tu ich streszczał, by zbytnio nie spoilerować, ale jest ich więcej. A spoilerować nie chcę, bo niezależnie od tego wszystkiego, co powyżej, to naprawdę niezły film. Zdecydowanie lepszy od wszelkich innych tegorocznych remake'ów po latach i naprawdę nieźle zrealizowany. Fuqua potrafi budować napięcie i kręcić świetne sceny akcji, kolejne bitwy o miasteczko ogląda się więc z prawdziwą przyjemnością. Również aktorzy – kiedy już zaakceptujemy ten ciut kuriozalny zestaw postaci – pokazują, na co ich stać. Denzel Washington od kilku lat świetnie sobie radzi w rolach podstarzałych twardzieli, Chris Pratt po raz kolejny gra łajdaka/cwaniaka z wielkim sercem, Ethan Hawke pojawia się jako gość po przejściach, a Vincent D'Onofrio jako samotnik po wielkich przejściach – wszystko się sprawdza. Trzeba przyznać, że casting to wielka siła The Magnificent Seven, a gwiazdom pięknie dotrzymuje kroku wspomniana już Haley Bennett, która wyrasta na nowe, ważne hollywoodzkie nazwisko. Dostajemy więc w sumie dobry western doprawiony wszystkimi dostępnymi dziś chorobami toczącymi hollywoodzkie kino – musi być grzecznie, jednoznacznie, łopatologicznie, zróżnicowanie itp. Ale i tak ogląda się to naprawdę z przyjemnością.  
.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj