Za tydzień finał szóstej serii i większość oglądających w końcu odetchnie. Nabieram przekonania, że już dawno żaden amerykański serial nie był tak męczący w odbiorze, jak udało się to zrobić Czystej krwi. Fabularny chaos, nietrafione pomysły, niezrozumiałe zachowanie bohaterów, błędy, uproszczenia i brak konsekwencji przy opowiadaniu historii – wad najnowsza seria serialu stacji HBO miała wiele. Gdyby taki poziom prezentował od pierwszego sezonu, zapewne szybko zostałby skasowany. Tymczasem wciąż ma się całkiem dobrze, bo siła przyzwyczajenia cały czas utrzymuje widzów przed telewizorami. Dziewiąty epizod, pt. "Life Matters", kończy zdecydowaną większość wątków szóstego sezonu, dając do zrozumienia, że finał serii traktować będziemy mogli jako wstęp do tego, co twórcy Czystej krwi zaproponują nam za 10 miesięcy.

"Life Matters" podzielone zostało na dwie ścieżki fabularne. Pierwsza z nich w całości skupia się na pogrzebie Terry’ego i jego kulisach. Druga część odcinka to z kolei potworna jatka w obozie dla wampirów, za którą odpowiedzialny był Eric dodatkowo wzmocniony przez krew Warlowa. Nie brakowało ostrych scen w stylu Czystej krwi, łącznie z urywaniem kończyn i innych… członków ludzkiego ciała. Do plusów należy zaliczyć ostateczne rozprawienie się ze Stevem Newlinem. Jednego irytującego bohatera mniej. Szkoda tylko, że Jason w ostatniej chwili zmięknął i darował życie byłej żonie Newlina. Kto wie co wkurzająca blondynka wymyśli za tydzień albo w siódmym sezonie. Poświęcenie Billa można uznać za dosyć oczywisty i przewidywalny ratunek bohaterów. O ile jeszcze jednak tę scenę dało się przetrawić, tak tańczących wampirów "na haju" już nie do końca.

[video-browser playlist="635572" suggest=""]

Całkiem przyzwoicie wypadł za to pogrzeb Terry’ego. Wprawdzie sceny na cmentarzu zupełnie nie pasowały do tego, co działo się w obozie, gdzie Eric ratował wampiry, ale były pewnego rodzaju wytchnieniem i uspokojeniem od wampirzego szaleństwa. Na pogrzebie pojawił się też Alcide, tym samym udowadniając swoją przydatność dla serialu (ramię do wypłakania się). Retrospekcje jako pożegnanie bohatera były całkiem znośne jak na standardy tego sezonu Czystej krwi. Nie brakowało humorystycznych wstawek, podsłuchiwania myśli przez Sookie i matki Terry’ego siedzącej obok Arlene, która za swoje teksty w tym odcinku zasłużyła na własny spin-off.

Pytanie: co dalej? Przyznaję, że nie chcę wiedzieć i nie próbuję sobie wyobrażać. Totalnie rozczarował mnie w tym sezonie wątek Warlowa, który miał napędzać całą serię, tymczasem od połowy sezonu Ben - nowa miłość Sookie - przebywał w ukryciu i nie miał praktycznie żadnego większego związku z kluczowymi wątkami. Miejmy nadzieję, że scenarzyści wrócą do jego postaci i sensownie nakreślą podwaliny pod siódmą serię. Chciałoby się też ostatecznie zakończyć wątek Billith, wybitnie nietrafionego pomysłu, który dopiero w "Life Matters" znalazł jakieś sensowne uzasadnienie. Jedno jest pewne: szósta seria skończy się kilkoma cliffhangerami, które sprawią, że za rok widownia kolejny raz siłą przyzwyczajenia zechce sprawdzić, co słychać w Bon Temps. 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj