Wszystko to, co serial Six budował mniej lub bardziej umiejętnie przez cały 2. sezon, zostało zaprzepaszczone. I to nawet nie w ciągu 3 końcowych odcinków,  a dosłownie w 20 minut ostatniego, zamykającego cały serial epizodu. Nie mi oceniać koszta finansowe i czasowe dokrętek oraz ich sens biznesowy, ale nie powinni zostawiać serialu tak rozgrzebanego. Ale od początku... Końcówka sezonu to budowanie napięcia przed ostateczną rozgrywką między Szóstką, Giną, Księciem, Michaelem i zindoktrynowaną przez niego Marissą. Przy omawianiu tego nie ma co się za bardzo rozdrabniać na pojedyncze wątki, gdyż te są po prostu rozwinięciem tego, co widzieliśmy do tej pory i tak naprawdę nie ma kompletnie nic, co mogłoby widza zaskoczyć, wszystko jest do bólu przewidywalne, choć trzeba przyznać, że tworzone i nastrajane dość umiejętnie - od wahającej się Marissy do egoistycznego Cauldera. Nawet Peanut zyskuje jeszcze bardziej ludzką twarz i zaczyna budzić sympatię widza. Samo starcie, zajmujące lekko ponad odcinek, naprawdę bardzo przyjemnie się ogląda. Walki w szybach kopalni i na otwartym terenie, dobre ujęcia lotnicze, to wszystko, wraz z dość wiarygodnym scenariuszem takiej potyczki, sprawia, że ogląda się to naprawdę przyjemnie. A już moment między 9 a 10 odcinkiem, kiedy to część oddziału zostaje odcięta na ziemi pod przeważającą siłą wroga? Mam wrażenie, że twórcy inspirowali się tutaj mocno krwawą bitwą o Takur Ghar, tylko zabrakło im jaj, by pokazać analogię bardziej dosadnie, uśmiercając któregoś z bohaterów. Co nie zmienia faktu, że to, co widziałem na ekranie, starczyło, by trzymać mnie na krawędzi fotela. Jednak, jak wspominałem na początku, to wszystko zostaje całkowicie zaprzepaszczone przez ostatnie minuty ostatniego odcinka. I tutaj od razu mówię, będą ciężkie spoilery. Ok, przemianę Peanuta i Chance'a jeszcze kupuję. Obaj mieli na siebie nawzajem bardzo mocny wpływ, co było pokazane dobrze na przestrzeni całego serialu i tutaj nie mam się czego czepić. Tak samo ze sceną pojednania Buddy i Beara, ale cała reszta, bogowie... Po pierwsze, jakim cudem Caulder przeżył całą akcję? Tego się nie dowiemy, bo mamy cliffhanger, a serial przecież anulowano. Przecież on powinien zginąć podczas akcji tak przynajmniej przy 3-4 okazjach, co zresztą znacznie lepiej służyłoby dramaturgii, a twórcy dawali nam sygnały jego niemal pewnej śmierci przez pół sezonu. Po drugie, jakim cudem Książę i Michael przeżyli nalot dronów (w przypadku Nasry'ego dochodzi jeszcze postrzał pleców i, uwaga, UCIECZKA). Nawet nie będę silić się na komentarz. Dodam tylko, że przy takiej odległości od eksplozji, Gina zlazłaby się w kilku plastikowych torebkach, nie w worku na zwłoki. Wisienką na torcie zaś jest napad Marissy na dom Buddy. To, że Nasry zdążył znaleźć kryjówkę i nadać wiadomość, jeszcze jakoś kupię, w końcu miał dobrze skonstruowaną sieć, a trochę czasu minęło od operacji w Europie. Nie trafia do mnie jednak sama Marissa - po tym, jak wykazała wyrzuty sumienia, znowu staje się bezwzględną morderczynią, która dodatkowo działa w wybitnie głupi sposób. Nie przemawia do mnie totalnie zbędna śmierć Leny. A już na pewno nie wierzę, że po kilku wizytach na strzelnicy, Jackie zdołała nie dość, że wyrwać oponentce broń, to jeszcze zrobić na czole ołowiane Bindi. Zwłaszcza w takim chaosie i przy tak niewielkim dystansie. Nie, po prostu wielkie NIE. Aha i skoro już przy dystansie jesteśmy, to biorąc pod uwagę ten czynnik oraz kalibrze rewolweru, nie byłoby małej kałuży krwi z tyłu głowy Marissy, tylko przemalowana ściana. Podsumowując, Six pozostawia po sobie niedosyt i kosmicznie dużo fabularnych i technicznych głupot upchanych na centymetr kwadratowy celuloidu. Jestem więcej niż zawiedziony.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj