Po kilku latach oczekiwań Wydawnictwo Egmont wreszcie zafundowało polskim czytelnikom nową komiksową serię legendarnego imprintu DC Vertigo. Serię wprost znakomitą: Skalp ze scenariuszem Jasona Aarona i rysunkami R.M. Guery.
W ostatnim czasie Egmont kontynuował jedynie dwie serie Vertigo - Baśnie i Amerykańskiego wampira. Jeśli chodzi o ofertę komiksu amerykańskiego, uwaga wydawnictwa skierowana była przede wszystkim na poszerzenie segmentu opowieści superbohaterskich, dzięki czemu polscy czytelnicy zostali niemal zalani tytułami z DC i od zeszłego roku również Marvela. Tę lukę wykorzystali skwapliwie inni wydawcy, prezentując serie spoza wielkiej dwójki, które w ostatnich latach zbierały znakomite recenzje za oceanem, jak Saga, Fatale, Chew, Lazarus i Locke & Key, jednak tylko w części pokrywały one zapotrzebowanie polskich odbiorców na inne niż superbohaterskie historie z USA. DC Vertigo co prawda lata świetności ma już za sobą, ale wciąż pozostaje do wydania sporo tytułów z oferty tego imprintu, które z chęcią byśmy przeczytali po polsku, i bardzo dobrze, że na pierwszy ogień poszedł właśnie Scalped vol. 1. Dlaczego?
Po pierwsze - to znakomita scenariuszowa i rysunkowa robota, kontynuująca tradycję najciekawszych i najambitniejszych projektów DC Vertigo, na czele z bardzo niegdyś popularnym cyklem 100 naboi. To właśnie do znakomitego dzieła ze scenariuszem Briana Azzarello i rysunkami Eduardo Risso Skalpowi jest najbliżej. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że w graficznym przetworzeniu narracyjnych niuansów opowiadanej historii Skalp momentami przebija wyjątkowego poprzednika - takiego natłoku rozedrganej, ekspresyjnej kreski, często sprawiającej wrażenie niestarannej, lecz za to oddającej przygnębiającą, ponurą, ale też pełną namiętności fabułę, nie mamy okazji często oglądać w komiksie amerykańskim. Nie inaczej jest ze scenariuszem znanego już polskim czytelnikom z Bękartów Południa oraz Wolverine i X-Men Jasona Aarona - w Skalpie twórca wchodzi na wyżyny pisarskiego kunsztu. Linearna fabuła? Zapomnijcie o tym. Aaron tworzy misterną, skomplikowaną układankę, cofa się raz po raz w przeszłość poszczególnych bohaterów i bardzo powoli, jak przystało na doświadczonego scenarzystę, ujawnia fabularne tajemnice i kluczowe wydarzenia. Swoją uwagę skupia przy tym nie na jednej postaci, ale tworzy fascynujący, zbiorowy portret wielu bohaterów, budując dla nich skomplikowane, niejednoznaczne osobowości. Ta złożoność ponownie przynosi skojarzenia z serią 100 naboi - każda wykreowana przez Aarona postać, mniej lub bardziej istotna, potrzebna jest mu w konkretnym fabularnym celu - po prostu znać rękę mistrza.
Po drugie - sama historia. Od dawna uważałem, że to, co działo się w amerykańskim komiksie za sprawą imprintu Vertigo, w jakiś sposób zapowiadało obecne serialowe szaleństwo, którego wyróżnikiem stały się świetnie opowiadane, wciągające bez reszty odbiorcę fabuły. W przypadku Skalpu wrażenie déjà vu mogą mieć szczególnie fani Banshee. Są Indianie, rezerwat, kasyno i przede wszystkim narwany, nadpobudliwy wręcz, ale również wyjątkowo skuteczny w tym, co robi, główny bohater. Możemy zobaczyć go na efektownej okładce pierwszego tomu serii - od razu wiadomo, że to ktoś wzbudzający respekt. Nazywa się równie efektownie - Dashiell Zły Koń - i owszem, jest Indianinem, tylko trochę nietypowym, choćby ze względu na ogoloną gładko głowę. Właśnie po piętnastu latach nieobecności wrócił do rodzinnego rezerwatu Dakotów, gdzie z miejsca wplótł się w kilka sprowokowanych z rozmysłem burd. Z początku jego zachowanie wydaje się nieracjonalne, ale ma on jasno sprecyzowany cel: robi całe to zamieszanie, żeby zwrócić na siebie uwagę wodza rezerwatu, Lincolna Czerwonego Kruka, który niebawem ma otworzyć kasyno. Dashiell dostaje od niego stanowisko funkcjonariusza indiańskiej policji - po czym pod koniec pierwszego zeszytu następuje nagły zwrot akcji, który stanie się głównym motorem fabuły. Obaj bohaterowi znają się z dawnych lat, kiedy Dashiell był jeszcze dzieciakiem, a jego nagły powrót u różnych osób budzi wiele wspomnień, domysłów i podejrzeń. Główny bohater rzeczywiście jest niczym Lucas Hood z Banshee - gdzie się tylko pojawi, wywołuje kłopoty równie wielkiego kalibru co bohater tego znakomitego serialu. Są jednak między tymi opowieściami zasadnicze różnice, co prowadzi nas do trzeciego "za", dzięki któremu warto poświęcić czas na lekturę Skalpu.
Ta komiksowa historia jest po prostu fabułą o znacznie większym kalibrze. Banshee to przede wszystkim wysokooktanowa rozrywka, natomiast Aaron ma nieco większe ambicje. Serwuje nam złożoną, podpartą historycznymi wydarzeniami panoramę współczesnej Indiańskiej społeczności, ze wszelkimi jej obciążeniami i traumatycznymi doświadczeniami z dawnych lat. To w przewrotny sposób pieśń pochwalna dla zwyciężonego przez białych przybyszów narodu, który choć przedstawiany jako zbrukany i moralnie upodlony, wciąż ma w sobie resztki rodowej dumy. Dodajmy, że to wszystko ubrane jest w kostium soczystego, czarnego kryminału, którego bezpardonowość i posępny urok mogą się równać z dziełami samego Jamesa Ellroya. A zatem - znakomita, ciesząca oczy rozrywka, czarny kryminał, pogłębione spojrzenie na historyczne realia i bohater, który zapadnie nam na długo w pamięci. To właśnie znaczy marka DC Vertigo.