Co się stanie, gdy połączymy atmosferę GTA: San Andreas z klimatem Mechanicznej Pomarańczy, nastrojem z Roku 1984 i szczyptą humoru? Jest to dość nieszablonowe zestawienie, toteż trudno sobie wyobrazić, co mogłoby powstać z tych składników. Oceniam produkcję Sklonowali Tyrone'a.
Komedie często idą utartymi ścieżkami i nie stawiają na angażującą fabułę – ich głównym założeniem jest wzbudzić w widzu śmiech. Tym razem jest inaczej. Choć z pozoru może nam się wydawać, że to tylko historia o gangsterskich porachunkach w czarnej dzielnicy, szybko zostaniemy wyprowadzeni z błędu i wpadniemy na trop rządowych agentów, którzy ukrywają coś przed obywatelami… Ten opis pasuje bardziej do poważnego dramatu niż do komedii – niech Was to jednak nie zmyli, bo produkcja
Sklonowali Tyrone’a potrafi rozbawić. No właśnie, jeśli chodzi o humor, który przecież jest jednym z najważniejszych czynników przy ocenianiu komedii, to trzeba powiedzieć, że jest on niewymagający i raczej prosty. Jeśli ktoś szuka skomplikowanego typu żartów, to tutaj go nie znajdzie.
Istotne jest to, że niespecjalnie wysublimowany humor stanowi kontrast z wymagającą fabułą. Momenty komediowe pozwalają nam się odprężyć i mówią: „Odpocznij, to idealna komedia na wieczór po ciężkim dniu” tylko po to, by za chwilę twórcy przypomnieli nam o pokręconej fabule. Film dotyka poważnych kwestii, takich jak marzenia, cierpienie i nasza tożsamość, a także wybiera ciekawe narzędzia łączące śmiech i niebłahą tematykę. Do refleksji dochodzimy poprzez wątek klonowania ludzi przez rządową organizację, starającą się kontrolować umysły za pomocą… kurczaków (zjedzenie ich wywołuje śmiech i życzliwość). Jest to dość oryginalny motyw science fiction, który spełnia swoją funkcję w stu procentach. Dzięki niemu nie tylko możemy zanurzyć się w fantastycznej koncepcji klonowania ludzi, ale i zadać pytania, które dotyczą naszej rzeczywistości.
Tutaj pojawia się kolejna sprzeczność, bowiem ciekawe ugryzienie ważnych tematów bywa przyćmiewane przez proste – miejscami zbyt proste – rozwiązania wątków. To jedna z niewielu wad, ale jednak na tyle spora, że kłuje w oczy i nie można przejść obok niej obojętnie. Istnieje na to recepta – przymknięcie oka. Jeśli będziecie pamiętać o tym, że
Sklonowali Tyrone’a nie jest najbardziej logicznym, wysublimowanym dziełem, to zaczniecie czerpać większą radość z seansu.
A mamy z czego czerpać. Klimat jest doskonale budowany przez zdjęcia i muzykę. Szczególnie podobał mi się pod tym względem pierwszy kwadrans filmu – atmosfera gangsterskich porachunków wręcz wylewała się z ekranu, a postacie nie musiały nic mówić. Gdy jednak zaczęły się odzywać, byłem zachwycony ich genialnymi charakterami i aktorstwem. Główny bohater Fontaine grany przez Johna Boyegę jest stoickim, bezpośrednim dilerem. Wielowymiarowości dodaje mu spory bagaż emocjonalny, z którym zmaga się w trakcie trwania filmu. Teyonah Paris wciela się z kolei w prostytutkę, która często w zabawny sposób kłóci się ze swoim alfonsem. Ona także nie jest jednowymiarowa – ma niespełnione marzenie o zostaniu dziennikarką śledczą. Moment, w którym dowiadujemy się, że głośna, zabawna prostytutka pragnie zmiany – życia tak odmiennego od pracy na ulicy – zmazuje nam na chwilę uśmiech z ust i posyła w otchłań refleksji nad nami samymi. Jest to ciekawe uczucie, które sprawia, że
Sklonowali Tyrone’a nie jest zwykłą komedią. Ta wielowymiarowość i zabieranie widza od śmiechu do refleksji jest największą zaletą filmu – ex aequo z najlepszą moim zdaniem kreacją aktorską w filmie. Chodzi tu o pracę, jaką wykonał Jamie Foxx, wcielając się w rolę wspomnianego wcześniej alfonsa. Aktor, znany między innymi z fenomenalnego
Django, stworzył świetną postać. Wygadany, lubiący przepych i rzucający celnymi ripostami sutener jest w tym filmie najjaśniejszym elementem aktorskiego rzemiosła – choć i pozostali artyści lśnią bardzo mocno.
Ciekawym aspektem jest postać grana przez Kiefera Sutherlanda. Czarny charakter z dobrze napisanymi kwestiami zostałby przeze mnie wspomniany we wcześniejszym akapicie, gdyby nie pewien zabieg w scenariuszu, który na koniec zniszczył wszystko to, co zbudował Sutherland. Na szczęście główny czarny charakter (pewien naukowiec) nie został zepsuty. Powiem więcej – był rewelacyjny. Nie ma dużo czasu ekranowego, ale wszystkie jego motywacje są jasne i klarowne. Sprawiły nawet, że zadałem sobie pytanie – najważniejsze, jakie może zadać sobie widz, myśląc o czarnym charakterze – "Czy on w zasadzie postępuje źle?".
Sklonowali Tyrone’a to film, który bawi się z widzem. Zabiera go w emocjonalny rollercoaster – od śmiechu do poważnych refleksji. Aktorskie wyczyny Jamiego Foxxa i spółki sprawiają, że komediowe sceny chce się oglądać po kilka razy, a pytania, które stawia produkcja, zostają w głowie na długo. W zasadzie jedynymi przeszkodami, które mogą stanąć na drodze do tego ciekawego filmowego doświadczenia, są brak logiki i prostota w niektórych wątkach – polecam jednak przymknąć na to oko, a czas spędzony na zanurzaniu się w tajemnice, jakie skrywają przed nami perypetie Fontaine’a, na pewno nie będzie czasem straconym.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h