Twórcy Synów Anarchii uwielbiają kończyć odcinki cliffhangerem, który będzie nas męczył i budził szereg różnych kontrowersji przez następny tydzień. Niestety, jeśli ktokolwiek oczekiwał dramatycznych zwrotów akcji w postaci śmierci jednego z członków klubu podczas wybuchu, musiał obejść się smakiem. W świecie niezniszczalnych motocyklistów giną tylko mało znaczący prospekci, a Jax i jego kompani z każdej niepewnej sytuacji wychodzą z nieprzybrudzonymi kamizelkami.

Po niezwykle efektownej śmierci arcyciekawej postaci, jaką był szalony szeryf Toric, tym razem na antagonistę numer jeden wyrosła cała IRA. Wróg większy, potężniejszy, jednakże trudno oprzeć się wrażeniu, że zdecydowanie mniej ciekawy niż uosabiający psychopatyczne szaleństwo Toric. Jedyna spuścizna, jaką pozostawił, to coraz bardziej zaciskająca się na szyi Nero pętla oskarżenia o zamordowanie damy do towarzystwa. Wątek o tyle ciekawy, ponieważ niejednoznaczny. Wciąż nie możemy wprost określić, co też zamierza z nowym partnerem Gemmy zrobić porucznik Roosevelt. Tym bardziej że na głowie ma jeszcze panią prokurator, która to w tym odcinku zaczęła pokazywać przysłowiowy pazur, a przy okazji sprawiła dużą przyjemność "fanom" jej specyficznej fryzury.

Zapewne niejednego widza w konsternację wprawiła scena w łazience, gdy zdenerwowana po odmowie Tary, urzędniczka... ściągnęła swoją perukę. Ten gest nasuwać może różne interpretacje. Oto praworządna pani prokurator porzuca maskę obrończyni sprawiedliwości i wypowiada swoją prywatną wojnę Synom. Czyżby już wkrótce miała pójść śladami Torica? O jej coraz bardziej osobistym zaangażowaniu w sprawę może świadczyć zapewnianie Tary, że pojawi się na jej rozprawie w charakterze oskarżyciela. Poza tym istotne mogą być tutaj również konteksty kulturowe. Peruka przygotowana z prostych włosów miała zakryć te prawdziwe, a afro wielu mniej tolerancyjnym Amerykanom wciąż może kojarzyć się z niższym statusem społecznym. Jak widać, pani prokurator zdecydowanie porzuciła swój dotychczasowy, ułożony wizerunek.

[video-browser playlist="634453" suggest=""]

W obliczu narastającego konfliktu z bronią w tle ekipa Jaxa postanawia ruszyć na północ, szukając jakiegoś wyjścia z sytuacji. Spotkanie z Bobbym i resztą układa się tak cudownie i bezkonfliktowo, jakby Kurt Sutter wyczerpał swoje zdolności bulwersowania na niesławnej już scenie stosunku między Gemmą a Clayem. Wszyscy zgodnie przyklaskują pomysłowi Jaxa, który to twierdzi, że przyszłością klubu powinny stać się "pussy not bullets". Dość już synów zginęło w krwawych i bezsensownych konfliktach, trzeba więc zejść do różowego podziemia i przybytków rozkoszy. Jax przeszedł wielką przemianę od czasu poprzednich odcinków, kiedy to bezwzględnie rządził i dzielił w szeregach naszego ulubionego gangu motocyklowego. Chociaż, jak sam zapewnia, jego decyzja nie jest podyktowana strachem czy niewiarą w klub.

Miłym akcentem szóstego epizodu jest spora liczba scen humorystycznych. Akcja z policją, a także końcowe przeprosiny ze strony stróżów prawa, przywodzą na myśl klimat pierwszych sezonów, kiedy to Synowie jeszcze mogli kojarzyć się z może nie w pełni legalnym, ale jednak nadal klubem motocyklowym.

Ponadto w tym odcinku dowiedzieliśmy się również, co też przez poprzednie pięć epizodów knuł Bobby. Czy tego właśnie się spodziewaliśmy? Chociaż może pytanie warto sformułować inaczej: czy zamiast łączyć starych znajomych, nie warto było stworzyć nowej ekipy wokół Bobby'ego? Mogłoby to przynieść wiele dobrego zarówno serialowi, jak i nam, widzom. Mamy jednak cudowne pojednanie i poczucie, że konflikty zostały w większości zażegnane, a jedyną niewiadomą jest los Claya i Tary. Chociaż może to właściwie tylko cisza przed burzą?

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj