Haruki Murakami znów miesza zwyczajne, codzienne wątki z nieziemskimi elementami, stawiając w Śmierci Komandora swoich bohaterów w sytuacjach, które nie mają racjonalnego wyjaśnienia.
Haruki Murakami ma na świecie ugruntowaną pozycję i kolejne jego dzieła stają się obiektem dyskusji, rozważań o literaturze, ale także o niekończącym się oczekiwaniu na literackiego Nobla. Jednak w przypadku
Kishidanchō goroshi 1 głośne stało się „wyklęcie” przez japońską prawicę i uznanie w Hong Kongu za dozwoloną jedynie dla dorosłych czytelników, dlatego lektura staje się czymś na rodzaj polowania na wątki, które mogły wywołać zamieszanie.
Fabuła koncentruje się wokół malarza portrecisty, którego nagle opuszcza żona. W efekcie bohater decyduje się na całkowitą zmianę w życiu – porzuca mało prestiżowe, ale dające stabilny dochód zajęcie, wyjeżdża z miasta, zamieszkuje na wsi w domku słynnego malarza, którego syn na studiach zaprzyjaźnił się z bohaterem. Na fali poszukiwania siebie skupia się na malowaniu i charytatywnych zajęciach udzielanych dzieciom. Oczywiście sielskie życie szybko zostaje zaburzone – pojawia się tajemniczy sąsiad, bogaty, ale samotny i niezwykle dbający o swoją prywatność, w kręgu zainteresowań pojawia się trzynastoletnia Marie i jej ciotka, a wszystko z domieszką nieznanego obrazu właściciela domku, dzwonkami wydającymi dźwięk bez niczyjej pomocy i Komandor. Komandor, który sam mówi o sobie, że jest jedynie ideą, czasem jedynie obleczoną w nierealne ciało wysokości 60 centymetrów i będące kopią postaci z obrazu odnalezionego na strychu. Główny bohater mierzy się z sekretami obcych mu ludzi a jednocześnie sam usiłuje rozwikłać zagadkę obrazu, który legendarny malarz stworzył, ale nigdy nie pokazał światu. Realizm i magia przeplatają się w charakterystyczny dla autora sposób i z jednej strony nie dziwi pojawienie się nadnaturalnych postaci, ale zaskakuje spokój bohaterów w zetknięciu z nimi.
Gdybym miała wybrać motyw, który najczęściej pojawia się w tym dwutomowym dziele, to byłoby to zmierzenie się z duchami przeszłości. Główny bohater musi stawić czoła swoim uczuciom wobec żony, która na swój sposób przypomina mu zmarłą młodszą siostrę. Bogaty sąsiad mierzy się z efektem romansu i porzucenia sprzed lat oraz własnym strachem przed potwierdzeniem swoich domysłów. Syn legendarnego malarza próbuje nie dać się etykiecie syna utalentowanego twórcy a przy tym jego sumienie obciąża świadomość, że niejako przyczynił się do rozpadu małżeństwa swojego przyjaciela. Legendarny malarz mierzył się z tragedią rodzinną i osobistą. Trzynastolatka ma przed sobą okres dojrzewania i mnóstwo pytań, na które nie może uzyskać odpowiedzi. Żona głównego bohatera stoi przed konsekwencjami swoich wyborów, chociaż mogą one postawić ją wręcz na marginesie społeczeństwa. Każde z nich radzi sobie po swojemu, a idee i metafory ujawniające się w na wpół materialnych postaciach pomagają, chociaż w sposób dość nieoczekiwany.
Trzeba przyznać, że historia poprowadzona jest interesująco i czytelnik nie ma szansy poczuć się znudzonym. Może za to odczuwać miejscami zażenowanie – obsesja na punkcie kobiecych piersi może by jeszcze uszła, gdyby nie fakt, że w kręgu tej obsesji znajduje się również wspomniana trzynastolatka, a wspomnienia bohatera lubią się czasem koncentrować na rosnącym biuście jego młodszej siostry. Ciężko określić, co autor chciał przekazać tym motywem, jednak mógł z niego zrezygnować bez straty dla powieści. Z blurba na okładce można również przeczytać obietnice opisów „nieskrępowanego seksu”, jednak stwierdzenie takie jest zdecydowanie na wyrost. Przyczyna prawicowej nienawiści do tego dzieła też wyjaśnia się w postaci włączenia jako istotnych dla fabuły wątków z czasów imperializmu japońskiego, co z kolei jest o tyle ciekawe, że po tylu latach rozliczenia z tamtym okresem są dla Japończyków bardzo trudne.
Śmierć Komandora jest powieścią ciekawą, jednak daleka byłabym od określania jej mianem najlepszej w dorobku autora. Widać, że włożył w nią wiele pracy i w efekcie powstało dzieło, które czyta się fenomenalnie lekko i jest zrozumiałe dla laika, jednak zgrzyty i wątki, które już były użyte w jego wcześniejszych tekstach, nie dają poczucia obcowania z niezwykłą literaturą godną literackiego Nobla. W interesujący sposób przeprowadzona jest analiza procesu twórczego i te fragmenty wybijają się jako te najciekawsze i w niebanalny sposób ukazujące myślenie twórców. Lektura nie zostawia po sobie uczucia straconego czasu, ale nie należy nastawiać się na literaturę najwyższych lotów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h