A Tale of Two Zorns z pewnością można potraktować jako najdziwniejszy odcinek tego serialu. Niestety, ale w złym tego słowa znaczeniu.
Zorn do realizowania swoich celów korzysta z pomocy... drugiego Zorna. A dokładniej jego zmechanizowanej wersji, która miała zastąpić go w pracy, aby ten mógł spędzić więcej czasu ze swoim synem. Wydawało się, że będzie to świetny motyw na cały epizod, gdzie nie zabraknie dynamicznych scen i wątków. Dostaliśmy przecież dwóch Zornów, zatem był to dobry moment na eksperymenty i szersze przedstawienie historii Zephyrian. Niestety, ale poszło to w bardzo złą stronę i całość okazała się pusta jak zephyriański kielich po długiej wieczerzy.
Tym razem scenariusz okazał się najgorszym elementem odcinka. Wydawał się być niekompletny, jakby bez większego znaczenia dla całej historii, która w ostatnich odcinkach była tak dobrze rozwijana.
A Tale of Two Zorns kieruje przesłanie, że najlepszym sposobem na problemy jest skorzystanie z pomocy swojego mechanicznego klona, który odwali za Ciebie część roboty. Jeżeli Twój syn spędza za dużo czasu z gachem Twojej byłej żony, a musisz iść do pracy, to skorzystaj z usług robota, który wygląda jak Ty. Powiedziałbym, że to fantastyczny pomysł, ale obawiam się, że ktoś nie wyłapie ironii. Zmiana scenarzysty nie wpłynęła korzystnie na serial, a drugim grzechem po scenariuszu jest humor. Kiepski, infantylny i bez polotu.
Tak jak wspomniałem, Zorn przez większość odcinka jest zdenerwowany faktem, że jego syn spędza z nim mniej czasu niż z Gregiem (co jest dziwne, biorąc pod uwagę piękny rodzinny moment, który wystąpił pod koniec ostatniego odcinka, ale to tylko taka dygresja). Dzieją się zatem rzeczy nudne i bez znaczenia. Polotu i finezji brakowało najbardziej, a tego stanu rzeczy nie poprawił nawet przybyły prosto z Zephyrii ptak (dostępny na każde wezwanie Zorna), który miał zrobić porządek z Gregiem. Brzmi nieciekawie? Tak też było na ekranie.
Może to zbyt duże wymagania względem jednego z najdziwniejszych seriali komediowych ostatnich lat, ale ostatnie odcinki stawiały wysoko poprzeczkę nie tylko pod względem humoru (ten działa jak sinusoida), ale też chwilami refleksji i wnioskami, które płynęły z dziejących się wydarzeń.
Son of Zorn nosi ten tytuł nie bez przyczyny. Chcąc nie chcąc, mamy tu do czynienia z walką ojca o względy swojego syna, który musi to nie tylko znosić, ale także zmagać się z innością. Każdy epizod zawsze jednak coś wnosił do dalszego rozwoju serii, a końcówka każdego odcinka niosła za sobą jakieś podsumowanie i chwilę na przemyślenia. Tym razem jednak dostaliśmy historię z kapelusza, nieśmieszną i idiotyczną nawet jak na ten serial.
Całość została uratowana przez Edie i Lindę, które najlepiej poradziły sobie w tym odcinku. Obie połączyło zirytowanie osobą Zorna. Uczestniczą więc w libacji alkoholowej i uderzają czym popadnie w MegaZorna. Dają upust swojej frustracji i nawiązują więź, która miejmy nadzieję, będzie jeszcze kreować takie sceny i wątki. W ogólnym rozrachunku epizod
A Tale of Two Zorns rozczarowuje i był zdecydowanym krokiem w niewłaściwym kierunku.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h