Akcja gry rozpoczyna się siedemnaście lat po wydarzeniach z części czwartej. Cała historia kręci się wokół Partroklosa, syna Sophitii znanej graczom z poprzednich odsłon. Szybko zostaje on wplątany w walkę pomiędzy dobrem i złem, stając się tym samym posiadaczem legendarnego Soulcalibura.

[image-browser playlist="604146" suggest=""]

Wątek „Story Mode” składa się z dwudziestu epizodów, a każdy z nich to po prostu walka wynikająca z fabuły. Podczas całego trybu grywalne są tylko trzy postaci: Patroklos, Pyrrha (siostra Partroklosa) i Z.W.E.I. Cały wątek jest bardzo krótki i jesteśmy w stanie zakończyć go za jednym posiedzeniem. Nie mamy co liczyć na porywającą historię. Wszystkie akcje i zamierzenia bohaterów są przewidywalne i do bólu oczywiste. Największą irytację wywołał u mnie moment, gdy pewny siebie i pełen heroizmu Patroklos nagle zaczął szlochać i łkać jak małe dziecko. To było żałosne. Wątek fabularny kompletnie nie sprostał moim oczekiwaniom. Zapewne wiele osób pomyśli teraz, czego niby spodziewałem się po grze, której fabuła ma opierać się na bijatykach? Fakt, niezbyt wiele – jednak to, co zobaczyłem, nawet przy nisko postawionej poprzeczce wywoływało u mnie znudzenie i frustrację.

Jedną z istotnych zmian jest wprowadzenie paska „Critical Gauge”. Po jego naładowaniu jesteśmy w stanie wyprowadzić bardzo silny atak (coś na wzór Super Combo, znanego nam ze Street Fightera). Ładuje się on w miarę zadawania ciosów naszemu przeciwnikowi. Samo wykonanie specjalnego ataku też nie należy do najtrudniejszych.

[image-browser playlist="604147" suggest=""]

Gościnnie jako grywalna postać pojawił się Ezio Auditore. Zaskakująco pasuje on do ogólnej oprawy i klimatu gry (czego niestety nie mogę powiedzieć o innych „gościach”, którzy znaleźli się w poprzednich częściach). Jest niewątpliwie jedną z silniejszych osób specjalizujących się w atakach na krótki dystans. Jego ciosy są intuicyjne, więc powinien przypaść do gustu graczom, którzy swoją przygodę z Soulcalibur zaczęli od części piątej. W grze znajdziemy również innych niespotykanych dotąd bohaterów, takich jak: Viola, Xiba, Z.W.E.I, Leixa, Natsu, Pyrrha i oczywiście Patroklos.

Na uwagę zasługuje także tryb tworzenia własnej postaci. Naszego bohatera kreujemy od podstaw, nadając mu wygląd wedle własnych upodobań. Edytować możemy dosłownie wszystko: poczynając od wzrostu, twarzy, fryzury i ubioru, a kończąc na broni, głosie czy imieniu. Interesującym zabiegiem jest możliwość wyboru stylu walki „Devil Jin”. Zyskujemy tym samym zdolność zadawania ciosów jak diaboliczna metamorfoza Jina Kazamy, znanego nam z gry Tekken. Wykreowanym przez siebie wojownikiem możemy rzecz jasna walczyć. Nowe części ubioru odblokowujemy w miarę pokonywania coraz to nowych przeciwników, dlatego warto posiedzieć trochę dłużej w trybie „Quick Battle” czy „Arcade Mode”.

[image-browser playlist="604148" suggest=""]

Pod względem wizualnym gra prezentuje się znakomicie. Dopracowane postacie, żywe kolory, wspaniała animacja i przyjemne dla oka efekty niejednokrotnie powodują zachwyt. Jakby tego było mało, wszystko działa w stałych 60 FPS. Muszę przyznać, że pod tym względem twórcy odwalili kawał dobrej roboty. Od strony dźwiękowej Soulcalibur 5 także nie zawodzi. Muzyka jest utrzymana w podniosłym nastroju, co dodaje klimatu rozgrywce. Dźwięki broni uderzającej o zbroję i okrzyki bohaterów toczących ze sobą pojedynek powodują, że odczuwamy przypływ adrenaliny. Skoro jesteśmy już przy dźwiękach warto nadmienić, że możemy (podobnie jak w poprzedniej części) zmienić język z angielskiego na japoński. Powiedzmy to sobie jasno: anglojęzyczne okrzyki i „mądrości” wypowiadane przez naszych wojowników przed czy po walce są po prostu drętwe i trącą kiczem. W grach stworzonych w Kraju Kwitnącej Wiśni najlepiej sprawdza się ich ojczysta mowa.

Wiele do życzenia pozostawia też niestety tryb Arcade. Został potraktowany po macoszemu i sprawia wrażenie, jakby zrobiono go na kolanie. Cała zabawa wygląda następująco: wybieramy swojego wojownika, toczymy sześć pojedynków, z których każdy składa się z trzech rund. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że w nagrodę za ukończenie trybu czeka na nas tabelka pokazująca czas, w jakim skończyliśmy każdy z pojedynków. Brak jakiegokolwiek zakończenia, krótkiego filmiku czy też obrazka z tekstem, który zawierałby informacje o wydarzeniach związanych z postacią, którą przed chwilką graliśmy. Jedyne co dostajemy, to suchy ekran „Results” i odnośniki zachęcające nas do restartu, ponownego wyboru postaci czy też powrotu do głównego menu. Tym manewrem twórcy skutecznie pozostawili u mnie uczucie niedosytu. Co prawda po ukończeniu „Story Mode” zostaje odblokowany tryb „Legendary Souls”, podnoszący poprzeczkę poziomu trudności jeszcze wyżej, to jednak za mało, aby zatrzymać gracza na dłużej przed konsolą.

[image-browser playlist="604149" suggest=""]

Podsumowując, Soulcalibur 5 to gra posiadająca wspaniałą oprawę wizualną, świetną muzykę i dynamiczne rozgrywki. Zaniedbany tryb Arcade, krótki i niezbyt ciekawy wątek „Story Mode”, kręcący się głównie wokół Patroklosa i brak istotnych urozmaiceń typu „Survival” czy „Challenge Mode” spowodowały jednak, że gra nie była w stanie mnie wciągnąć na dłuższy czas. Jest ona niewątpliwie świetną pozycją w momencie, gdy mamy znajomych chętnych do pojedynków jeden na jednego, bądź szukamy wrażeń w rozgrywce sieciowej. Osoby preferujące tryb offline poza możliwością tworzenia własnej postaci nie znajdą tu niestety zbyt wiele. Soulcalibur 5 pozostawił u mnie ogromny niedosyt i przyznam, że jestem rozczarowany najnowszą odsłoną serii. Nie jest to natomiast gra, którą skreśliłbym z listy zakupów. Radziłbym jednak troszeczkę poczekać z nabyciem owej pozycji.

Plusy :

+ wspaniała oprawa graficzna i dźwiękowa
+ dynamiczna rozgrywka
+ gameplay
+ tryb tworzenia postaci

Minusy :

- nieciekawy tryb „Story Mode”
- mało urozmaiceń, przez co szybko się nudzi

Ocena : 6,5/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj