Jolie dostała do rąk naprawdę dobrą historię. Louis Zamperini, olimpijczyk z Berlina, biegacz, którego karierę przerwał wybuch II wojny światowej, po wielu dniach dryfowania po Pacyfiku trafia do japońskiej niewoli. Brzmi to dramatycznie, tragicznie i interesująco. Oczekuje się więc, że na podstawie tak ciekawego materiału źródłowego powstanie dobry film, który będzie trzymał w napięciu, ukazując zmagania człowieka z samym sobą. Szczególnie że nad scenariuszem pracowali między innymi bracia Coen. Niestety, nic bardziej mylnego. W filmie Jolie historia Louisa wydaje się nieciekawa, mdła, pozbawiona emocji i jakichkolwiek szarości. Dostaliśmy bowiem obraz o niezłomnym amerykańskim bohaterze, który jak mityczny Herkules pokonuje kolejne trudności, nawet się nad nimi nie zastanawia i strzepuje jedynie kurz z butów. "Niezłomny" ("Unbroken") nie może się obronić  z jednego ważnego powodu: w ogóle nie wzbudza emocji. To wręcz niewiarygodne, że widzimy człowieka, którego spotyka tyle niezawinionego cierpienia, on okazuje tyle hartu ducha, a widza to nic a nic nie obchodzi. Jolie nie potrafi zbudować osi dramaturgicznej swojego filmu, przez co jest on poszatkowany, nie ma ciągłości i napięcia. Dzieciństwo i młodość bohatera oglądamy jedynie w kilku scenach. Młody Louis zapowiada się na chuligana, nie potrafi się odnaleźć w środowisku. Na jego czyny próbuje wpłynąć brat, który serwuje mu patetyczną przemowę. I proszę - oto mamy Louisa w roli biegacza osiągającego sukcesy. Kiedy to się stało, jak do tego doszło i jakie chłopak miał przy tym wątpliwości? Tego nie wiemy. [video-browser playlist="648844" suggest=""] Jolie się śpieszy. Wrzuca bohatera z jednej scenografii do drugiej, ale działa to tak, jakby w każdym nowym miejscu nasz bohater tracił wspomnienia i swoją tożsamość. Jakby poprzednie doświadczenia nie zostawiały na nim żadnego śladu. Chodzi tylko o to, by pokazać, jak znów doskonale sobie radzi - najpierw, gdy musi wraz z przyjaciółmi dryfować po oceanie, gdy zmaga się z głodem, szalejącą matką naturą, ostrzałem i w końcu ze śmiercią przyjaciela; potem w japońskiej niewoli, kiedy słyszy krzyki torturowanego kompana, gdy jest izolowany i czeka jedynie na śmierć. Następnie znów zmiana, która ma ukazać jego niezłomność  - japoński obóz, gdzie napotyka jego kierownika, psychopatę i sadystę, który obierze go sobie na cel. Kolejne sceny nie zmieniają głównego bohatera, nie kształtują go, nie mają wpływu na jego psychikę. Tak próbuje nam wmówić Angelina. Jego rozwój jako człowieka nie istnieje. Liczy się to, by pokazać, że jego hart ducha jest nie do złamania. Zamperini zapomina więc o przyjacielu, z którym go rozłączono, hardo patrzy w twarz oprawcy i bierze na siebie uderzenia w twarz od wszystkich współwięźniów. Ba! Namawia ich, by go uderzyli, skoro dzięki temu może uchronić kogoś innego od tortur. Louis nie przyjmuje też intratnej propozycji, by być częścią japońskiej propagandy; nie chce być zdrajcą. Nie może! Jest bohaterem. Czytaj również: Angelina Jolie, czyli „ta wszechstronna, rozpieszczona smarkula” "Niezłomny" jest więc obrazem nieznośnie patetycznym, przeciągającym strunę raz za razem. Bohaterowie rozmawiają tylko o sensie życia, we wszystkich tkwi amerykański upór i odwaga, a gdy nadludzkim wysiłkiem Louis wynosi nad głowę ciężar, którego unieść nie mógłby w żaden sposób po tylu tygodniach niedożywienia, pracy ponad siły i tortur, można tylko westchnąć. Takie przedramatyzowane, rozchwiane kino to coś, co ogląda się z niemałym wysiłkiem. Warto jednak zwrócić uwagę na odtwórcę głównej roli, Jacka O'Connella, który robi, co może, by jego bohater miał więcej głębi. O nim jeszcze będzie głośno.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj