Wolny strzelec opowiada historię człowieka, który w trochę przypadkowy sposób staje się częścią branży zajmującej się filmowaniem wszystkich najbardziej krwawych przestępstw i tragedii w niebezpiecznym Los Angeles. Lou ze swoją kamerą na miejscu musi być jak najszybciej, najlepiej przed policją i oczywiście przed wszystkimi innymi "łowcami krwi". Bardzo szybko okazuje się, że jest on wręcz stworzony do tej pracy, ma świetne wyczucie okazji oraz brak poczucia moralności, empatii czy współczucia dla ludzkich dramatów. To czyni go idealnym "nocnym pełzaczem", bo tak można dosłownie przetłumaczyć oryginalny tytuł filmu.

To, co pierwsze zwraca uwagę w Wolnym strzelcu to Jake Gyllenhaal, który w swojej roli jest genialny. Jeszcze lepszy był co prawda w Labiryncie, ale tam trochę przyćmił go fenomenalny Hugh Jackman. Tym razem miał szansę zalśnić w pełni i zdecydowanie tak uczynił. Nie wróżę mu Oscara, ale nominację na pewno. Lou wzbudza w widzu skrajne emocje - z jednej strony to uprzejmy, inteligentny i wręcz błyskotliwy człowiek z poczuciem humoru, a z drugiej przerażający, pozbawiony ludzkich odruchów socjopata, którego nie chcielibyśmy spotkać na swojej drodze. Gyllenhaal robi rzecz genialną, ponieważ świetnie balansuje na granicy obu wersji swojego bohatera i dzięki temu jest on tak interesujący i angażujący. Sympatia zmienia się w antypatię, ale mimo wszystko nadal chcemy poznać jego losy.

[video-browser playlist="629243" suggest=""]

Przez pierwszą połowę film doskonale utrzymuje napięcie, ma świetny, gęsty klimat i bardzo dobrze buduje podwaliny pod rozwiązanie. Finał zresztą jest bardzo dobry, bo ostatecznie ukazuje prawdziwą twarz Lou, który poświęca życie własnego partnera dla swoich celów. Nie ma wyrzutów sumienia, nie ma skrupułów. Według samego siebie, zrobił co musiał, by nadal mógł być gwiazdą w tym biznesie. Lou bowiem potrzebuje ciągłej aprobaty i poklasku dla swoich działań. Nie umie tworzyć zdrowych relacji z ludźmi - albo ich wykorzystuje, albo zdominowuje. Tak postąpił choćby z kobietą, którą zamarzył sobie mieć. Nina (grana przez świetną Rene Russo) ulega niechętnie, ale nie umie zaprzeczyć temu, że Lou ma swój mroczny urok.

Główną zaletą Wolnego strzelca jest tematyka, wokół której jest zbudowany, czyli działanie współczesnych mass mediów. Prawdą jest, że film nie przekracza żadnej granicy (a szkoda), ale mimo tego pokazuje ostro i z rozmachem to, jak w telewizji się kupuje i sprzedaje, jak się manipuluje odbiorem społecznym i co tak naprawdę ma znaczenie - krew i łzy. Nikogo nie interesuje człowiek. Choć przerażające, to prawdziwy obraz znieczulicy XXI wieku. Walka o coraz bardziej wybrednego i karmionego na bieżąco przez Internet widza, trwa.

To mógł być film wybitny, ale zabrakło mu przesunięcia granicy, czegoś co by ostatecznie wbiło w fotel, kropki nad "i". Bez tego Wolny strzelec jest po prostu filmem dobrym, który warto obejrzeć dla Jake'a Gyllenhaala. To doskonały wybór na wieczorną kinową rozrywkę, bo naprawdę ciężko się przy nim nudzić. Po takim reżyserskim debiucie, liczę na to, że Dan Gilroy pokaże jeszcze nie raz, na co go stać.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj