SpongeBob Kanciastoporty to żółta gąbka zamieszkująca dno oceanu, konkretnie małą miejscowość o uroczej nazwie Bikini Dolne. Bohater debiutował na antenie stacji Nickelodeon, a serial animowany z jego udziałem przyjął się na tyle dobrze, że pocieszna twarz SpongeBoba zaczęła pojawiać się w popkulturze coraz częściej i częściej. Owocem rosnącej popularności gąbki są również filmy pełnometrażowe, z których najnowszy – SpongeBob Film: Na ratunek – jest dostępny do obejrzenia na platformie Netflix. Niestety, poza wdzięczną warstwą wizualną czy kilkoma głośnymi nazwiskami w obsadzie, produkcja nie ma zbyt wiele do zaoferowania, jeśli chodzi o samą fabułę.. Słowem wstępu - w nowym filmie pełnometrażowym cała akcja zawiązuje się w momencie zaginięcia Gacusia, przyjaciela i pupilka SpongeBoba. Gdy okazuje się, że ślimak został porwany przez Króla Posejdona, zrozpaczony Kanciastoporty, przy pomocy wiernego druha Patryka, postanawia udać się do zaginionego Atlantic City, by odbić Gacusia z rąk arystokraty. Jak na przygodową lekką komedię przystało, film wystawi całe przedsięwzięcie na próbę, a po drodze do celu, SpongeBob i Patryk będą musieli stawić czoła niejednemu wyzwaniu – i po opisie pewnie można byłoby oczekiwać fajerwerków, jednak w praktyce cała wyprawa dwójki bohaterów okazuje się po prostu nieciekawa... i nudna. Głównym problemem nowego filmu jest jego przedziwny humor – produkcja jest momentami zbyt odważna, by oglądali ją najmłodsi i jednocześnie za mało śmieszna, by bawić dorosłego widza. Przez zdecydowaną część seansu towarzyszyła mi przede wszystkim chęć, by ta opowieść wreszcie dobiegła końca, ponieważ jej seans momentami okazywał się zwyczajnie męczący. Finałowy akt w Atlantic City trwa tylko chwilę – przez większość czasu Patryk i SpongeBob jadą pojazdem, dumając o wszystkim i o niczym. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że twórcy nie mieli pomysłu na zapełnienie tej akcji – film nafaszerowany jest zapychaczami, które nic konkretnego do niego nie wnoszą (od sekwencji na suchym lądzie i absurdalnego wątku z udziałem Keanu Reevesa począwszy, na nieprowadzących do niczego peanach na cześć SpongeBoba skończywszy). Nie zapominajmy również o flashbackach, które w ciągu tych niecałych 90 minut pojawiają się na ekranie pod byle pretekstem, jeszcze bardziej uwypuklając braki w akcji bieżącej (skoro twórcom nie szkoda czasu na cofanie się do dzieciństwa SpongeBoba raz po raz, oznacza to jedynie, że nie mają nic innego do zaoferowania widzom). Niestety, mimo usilnych prób, nic nie jest w stanie przykryć ubóstwa fabularnego tego filmu – tutaj po prostu nic się nie dzieje, a wciskanie „zabawnej” wymiany zdań gdzie popadnie jest rozpaczliwą próbą zamaskowania nijakości tej opowieści. Brak humoru, brak dynamicznej akcji bieżącej, nieudane rozwinięcie potencjału, jaki mógł drzemać w historii o porwaniu czy wreszcie zupełne zmarginalizowanie wyrazistych postaci z animacji (czytaj: Skalmar) nie może zaowocować niczym pozytywnym. Jeśli chodzi o bohaterów, jako-tako wyróżnia się jedynie Plankton, któremu rzeczywiście poświęcono dużo uwagi i który przynajmniej otrzymał od twórców motywacje dla swoich działań. To jednak za mało, by tę historię nazwać dobrą. Jeśli chodzi o samą animację, nie mam tej produkcji nic do zarzucenia. Trójwymiarowe postacie wyglądają tak, jakby stworzono je własnoręcznie, co dodaje filmowi dużo uroku. Ten „plastelinowy” świat prezentuje się naprawdę fajnie, a uroczy bohaterowie bardzo wiarygodnie oddają wszystkie emocje – twórcy mocno skupiają się na ich mimice i ekspresji, serwując widzom całą paletę oryginalnych i bardzo wymownych min. Pod kątem realizacji, na plus wypada też część aktorska (film jest hybrydą animacji komputerowej i filmu aktorskiego), zwłaszcza scenografia i charakteryzacja postaci w wątku na Dzikim Zachodzie, gdzie wyróżnia się Danny Trejo i gdzie faktycznie zaobserwować możemy parę udanych efektów specjalnych (abstrahując od tego, że cały ten wątek jest koszmarnie słaby). Pozytywnie wypadają również piosenki dostosowane do polskiej wersji językowej oraz sam dubbing – głosy i intonacja są odpowiednio wyważone i nie odniosłam wrażenia, by któraś z postaci na tym ucierpiała. Niestety, mimo paru zalet technicznych, w ostatecznym rozrachunku SpongeBob Film: Na ratunek to bardzo przeciętna, nudna historia, której jedynym plusem są wdzięczne postacie i ciekawie wykreowany świat przedstawiony. Poza kilkoma momentami autentycznie zabawnymi, przez większą część seansu widzowi przyjdzie nadążać za absurdalnymi zwrotami akcji i przedziwnym humorem zaproponowanym przez twórców. Pół biedy, gdyby humor rzeczywiście bawił, jednak w tym przypadku częściej towarzyszyło mi raczej uczucie zdezorientowania - i nie pomogły temu głośne nazwiska czy twarze, które przewinęły się przez ekran. Mogło być zdecydowanie lepiej - ode mnie 5/10, w tym już duży plus za realizację.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj