Forma filmu przywodzi na myśl teledysk; szczególnie pierwsza połowa jest silnie osadzona w tej stylistyce. Formuła wielkiej imprezy, nagie ciała podrygujące w tańcu, morze, piasek, a wszystko skąpane w strumieniach piwa. W skrócie: Spring Break Forever (Ferie Wiosenne na Zawsze). Takie okoliczności przyrody są spełnieniem marzeń głównych bohaterek, studentek z małego miasteczka, które duszą się już w swojej okolicy i potrzebują odpoczynku. Wyjazd na szalone ferie ma im zapewnić zmianę perspektywy. Nie spodziewają się jednak, jak diametralnie się ona odmieni.

Obraz Korine'a opowiada o zagubionym pokoleniu, posiadającym wyraźny kryzys wartości, zasad oraz własnej tożsamości, wynikający z braku odpowiednich wzorców w dzieciństwie. Nie bez przyczyny trzy główne bohaterki są do siebie niezwykle podobne (mają niemal identyczne włosy, stroje czy posturę ciała), trudno też wychwycić ich imiona. Brak im wyrazistego charakteru. Stanowią niejako wariację na temat tej samej osoby, zachowując się w identyczny sposób. Ze wszystkich bohaterek najbardziej wyróżnia się Faith - chrześcijanka, stała bywalczyni kółka różańcowego. Spring break będzie dla niej swoistą próbą wyznawanych zasad.

[image-browser playlist="592605" suggest=""]©2013 ITI Cinema

Słowem, które najlepiej oddaje treść i formę obrazu oraz sposób, w jaki zostaje ona przedstawiona, jest desensytyzacja. Bohaterki poszukują coraz mocniejszych wrażeń, nie potrafiąc odnaleźć zaspokojenia potrzeb w swojej zwyczajnej egzystencji. Pogoń za nowymi doznaniami wynikać może z faktu, że są już zupełnie znieczulone na bodźce zewnętrzne, które nie dają im już wystarczającej satysfakcji. Muszą czuć więcej, szybciej, lepiej. Z tego powodu nie wahają się przed stosowaniem wszelkich używek i imprezowaniem na całego. Sęk tkwi w tym, że nawet sceny imprez nakręcone są w sposób, który wydaje się przytłumiony, jakby widziany w narkotycznym transie spowalniającym percepcję. Nie mówię tu tylko o momencie celowo przestylizowanym, przepuszczonym przez kolorowy filtr, rozmazanym, o wyblakłych konturach, ale o każdej scenie imprezy. Żadna z nich nie jest nakręcona w sposób podobny do "Projektu X", którego stylistyka była celebracją rozrywkowego stylu życia. Tutaj wyczekiwana balanga, której klimat opisywany jest w głosie z offu jako "epicka", zostaje ukazana w mało angażujący, wręcz beznamiętny sposób.

Co znamienne - mimo że obraz mocno epatuje seksem, a większość scen podlanych jest wręcz jednoznacznym sosem, bohaterki długo nie stają się jego obiektem. Mimo że ruchy ich ciał oraz sposób zachowania są przeerotyzowane, nie dochodzi do aktu seksualnego. Wydaje się, że ten element również ma odzwierciedlenie w koncepcji zagubionego pokolenia, które nie wie, jak odnaleźć się w rzeczywistości. Z jednej strony bohaterki wciąż zachowują się jak dzieci - ubierają w pstrokate stroje, noszą plecaki-pluszaki, cały czas posiadają roszczeniową postawę wobec rzeczywistości. Dziwią się, że nie oszczędziły odpowiedniej sumy pieniędzy na wymarzone wakacje, nie zauważając, że nieustannie piją, palą i korzystają z innych używek, które przecież swoje kosztują. Z drugiej strony – mocno eksponują swoje ciała (przez większość filmu paradują w bikini), nie stronią od propozycji seksualnych czy prób zastraszania innych. W ich zachowaniu brakuje postawy pośredniej, znajdującej się gdzieś pośrodku tego spektrum.

"Spring Breakers" stanowi cios wymierzony w pokolenie wychowane na gwiazdkach Disneya czy MTV. W tym kontekście strzałem w dziesiątkę było zatrudnienie właśnie ich samych - Seleny Gomez i Vanessy Hudgens. Dziewczyny odgrywają bowiem role, które wyraźnie uderzają w biznes, któremu zapewniają swoje pierwsze sukcesy. Życie bohaterów można opisać w następujący sposób: na pokaz, puste, niewypełnione głębszą myślą. Pod tym względem szczególnie ważna jest scena, w której Al(ien) (James Franco) pokazuje dziewczynom swój dom oraz znajdujące się w nim sprzęty. "Żyję, by zarabiać pieniądze", mówi wtedy. Sęk w tym, że nie potrafi ich dobrze wydać, otaczając się tandetą i udając wielkiego gangstera ("Na telewizorze non-stop leci 'Człowiek z Blizną'", chwali się gościom). Co ważniejsze – swój żywot nazywa spełnieniem amerykańskiego snu. Prezentacja bohatera w takim świetle sprawia wrażenie wyraźnego ciosu wymierzonego przez scenarzystę i reżysera w nos amerykańskiej kultury masowej.

[image-browser playlist="592606" suggest=""]©2013 ITI Cinema

Aktorstwo jest niezwykle ciekawe, bohaterowie są bowiem całkowicie pozbawieni indywidualnych cech charakterystycznych, sprawiają wrażenie pustych, nieskalanych myślą ludzi, którzy żyją dla prostych, szybkich i przyziemnych przyjemności. Role zasadzają się więc na wymownej nijakości. Aktorki umiejętnie poradziły sobie z zadaniem nieodróżniania się od siebie. Nietypowy pozostaje Franco, zachowanie Al(iena) jest bowiem czymś niezwykle na pokaz. Jego gesty i słowa mają zaimponować dziewczynom, jednak brak w nich jakiejkolwiek naturalności. Al działa w ramach utartego schematu, więc gdy coś nie idzie po jego myśli, panikuje i nie wie, co robić, jak wyjść z sytuacji.

Obraz Harmony'ego Korine'a przykuwa uwagę warstwą wizualną. Pełen jaskrawych kolorów styl jeszcze mocniej podkreśla szarą egzystencję bohaterów. Ich życie wewnętrzne jest tak puste, że muszą otaczać się mocnymi barwami, by cokolwiek poczuć, jakoś wypełnić kryjącą się pod zewnętrzną powłoką pustkę. Niezwykle ciekawy jest nawet design napisów początkowych i końcowych - dopracowany, spójny i korespondujący ze stylem całego filmu. Poszczególne litery stylizowane są na chińskie rysunki-neony, przedstawiające różnorodne zwierzęta. Równie interesująca jest muzyka, skomponowana przez Cliffa Martineza i Skrillexa. Dobrze wpasowuje się w klimat produkcji, doskonale oddając koncepcję desensytyzacji, nie jest bowiem wyrafinowana ani charakterystyczna. To raczej dźwięki klubowe, zapewniające chwilowe uniesienie, ale nie pozostające w głowie, nie potrafiące przykuć uwagi na dłużej. W filmie wypadają znakomicie, tworząc nastrój scen, uwypuklając też główną tezę bezwartościowej egzystencji młodych ludzi. Niektóre z sekwencji muzycznych przypominają doskonałą ścieżkę dźwiękową "Drive" (poprzedniego filmu, do którego muzykę stworzył Martinez), by w innych stanowić czyste klubowe granie.

"Spring Breakers" to film męczący, denerwujący, momentami wręcz nudny. Co jednak ważne – wydaje się, że jest to działanie celowe, mające ukazać ból żywota samych bohaterek. Męczy monotonia i powtarzalność czynności. Denerwują monologi, stylizowane na Wielkie Prawdy Życiowe, a tak naprawdę nie niosące ze sobą głębszej myśli. Powtarzane są zresztą do znudzenia, przewijają się w tle nieustannie, raz po raz przypominając to, co przed chwilą zostało powiedziane. Są jak niechciane echo, które rezonuje za długo, jedynie irytując odbiorcę.

[image-browser playlist="592607" suggest=""]©2013 ITI Cinema

Mało angażujący sposób prowadzenia opowieści być może wynika z próby przybliżenia widzowi stanu umysłu samych bohaterów. Ma na celu uzasadnić, skąd pochodzi ich pęd ku coraz silniejszym wrażeniom. Ukazując monotonię, od której chcą uciec, a także wynikającą z tego pułapkę monotonii innego rodzaju, stara się widzowi przybliżyć błędne koło ich niefortunnych decyzji.

"Spring Breakers" jest dziełem nietypowym, niepodobnym do niczego, co zwykle można oglądać w kinach. Stanowi filmowe wyzwanie, będąc swoistym eksperymentem, niezwykłym wpływem formy, która dodaje znaczeń samej treści. Dzieło Harmony'ego Korine'a jest tak specyficzne, że trudno nawet jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy film się podobał. "Spring Breakers" zwyczajnie wymyka się prostym ocenom. Dla widzów lubiących filmowe eksperymenty seans powinien być smakowitą ucztą. Dla reszty – testem granic cierpliwości.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj