Harry Clayton (James Nesbitt) to policjant, który wpisuje się we wszystkie możliwe schematy tej profesji. Nadużywa alkoholu, jest nałogowym hazardzistą, żona nie chce go widzieć na oczy, a i koledzy z posterunku nie pałają do niego wielkim entuzjazmem. Facet kompletnie nie ma szczęścia w swoim życiu. Wierzyciele domagają się szybkiej spłaty długu, co raczej się nie wydarzy, a konsekwencje tego mogą być opłakane. I gdy wydaje się, że nic miłego już Harry'ego nie spotka, sytuacja ulega diametralnej zmianie. Nagle nasz bohater zaczyna wygrywać w kasynie duże sumy, tak jakby szczęście zostało jego najlepszym przyjacielem i przestało go odstępować na krok. Okazuje się, że wszystko przez dziwną bransoletkę, która pojawiła się na jego ręce. Co dziwne, ustrojstwa nie da się ot tak zdjąć. Widać, że Stan Lee zdaje sobie sprawę, iż nie da się już konkurować ze zbudowanym przez niego samego imperium superbohaterów spod znaku Marvela. Dlatego gdy został poproszony o stworzenie nowego serialu telewizyjnego, pokusił się o napisanie dramatu policyjnego bez niezniszczalnych bohaterów obdarzonych supermocami. Oczywiście nie obyło się bez wątków fantasy, ale nie są one tutaj najistotniejsze. Dobrze znana maksyma: „Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność” pasuje do tego serialu jak ulał. Bowiem gdy Harry ma szczęście to znaczy, że komuś tego szczęścia zabraknie. Ma to oczywiście opłakane skutki. Co ciekawe nasz bohater pomimo swoich mocy wcale nie staje się lepszym człowiekiem. Artefakt, który ma na ręce, przypomina bardziej klątwę. Wbrew pozorom wcale nie służy do tego, by uszczęśliwiać swojego posiadacza. Ten aspekt jest chyba najciekawszą stroną serialu. Dostajemy bowiem opowieść o kimś na kształt bohatera, któremu moc bardziej przeszkadza, niż pomaga. Facecie, który nie liczy się z konsekwencjami swoich czynów, a jedynie rezultatem, czyli rozwiązanymi sprawami kryminalnymi. Jest samolubny w swoich działaniach. Telewizja Sky najwidoczniej chciała zrobić swoją wersję Luthera, którą wyprodukowała ich konkurencja, czyli BBC. Widać, że Stan Lee właśnie ten serial dostał jako materiał do inspiracji. Czuć to w odbiorze głównego bohatera, który wykazuje się podobną butą i niesubordynacją, co grany przez Idrisa Elbę John Luthor. Niestety, Jamesowi Nesbittowi brakuje tego czegoś. Pomimo że jego postać jest świetnie napisana i jeszcze lepiej zagrana, to nie przykuwa uwagi tak jak Luther. Nie zapada w pamięć. Nie tęsknimy za nim, gdy pojawiają się napisy końcowe. Sky nie szczędziło na nową produkcję pieniędzy. Widać, że miało w planach stworzenie serialu z dużym rozmachem, co im się poniekąd udało. Lucky Man ma świetne zdjęcia, dobrze dobranych aktorów, no i Stana Lee jako autora scenariusza. Trochę gorzej jest z efektami specjalnymi. Na szczęście nie ma ich tutaj tyle co w innych produkcjach na podstawie komiksów. ‍Stan Lee's Lucky Man odbiega swoją koncepcją od innych seriali policyjnych. Ma w sobie pewną nutkę tajemniczości i oryginalności. Jednak po obejrzeniu całego sezonu zostaje pewien niedosyt. Z ciekawością zasiądę do 2. sezonu, by sprawdzić, czy ten koncept sprawdzi się również w nowej odsłonie, czy to tylko dobry pomysł na jedno uderzenie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj