Star Trek: Discovery stara się bardzo (może za bardzo?) wyjaśnić widzom, dlaczego w oryginalnym Star Treku pan Spock nie wspominał o istnieniu siostry. Rozmowa Michael Burnham z matką bardzo dosadnie to tłumaczy i nadaje wiarygodności spójności fabularnej. Jestem w stanie uwierzyć, że ta relacja jest tak zniszczona, że jak Spock się w końcu pojawi w tym sezonie, Michael będzie dla niego niczym obca osoba. Notabene ciągłe przeciąganie debiutu Spocka na ekranie wydaje mi się osiągać odwrotny efekt od zamierzonego. Moja ciekawość nie jest pobudzona rozmowami o tej legendarnej postaci. Wcale. I choć budowana tajemnica ma sens, obawiam się, że twórcy mogą zbyt długo grać w kotka i myszkę, a przez to emocjonalny wydźwięk jego wejścia może być nieobecny. Na razie zaczyna to trochę bardziej męczyć i budować uczucie niezbyt udanego przeciągania nieuniknionego. Największym rozczarowaniem odcinka jest wątek Tilly i "ducha" jej przyjaciółki z dzieciństwa. Z jednej strony plus, bo z sensem wyjaśniono, że to jest jakaś istota z Lustrzanego Wszechświata, a nie zjawa z przeszłości bohaterki. Z drugiej strony twórcy poszli w karygodnie złą stronę. Nagle cała naukowa otoczka Star Treka przestaje mieć znaczenie i bohaterowie podejmują irracjonalne decyzje. Mieli niepowtarzalną szansę porozumienia się z tą istotą i dowiedzenia się, o co chodzi. A przecież ona mówi dużo w tym odcinku rzeczy sugestywnych i pobudzających zainteresowanie. Scenarzyści jednak podjęli decyzję dla mnie irracjonalną, bo takie bezceremonialną wyrwanie tej istoty z Tilly przeczy mi konwencji Star Treka, a brak nawiązania komunikacji, tylko obruszanie się na irytującego ducha, to, mówiąc wprost: absurd niepasujący do charakteru Tilly. Ten wątek był niesamowicie ciekawy, a rozwinięto go w stronę wydającą się marnować budowany potencjał.
fot. Michael Gibson/CBS
Wątek Klingonów w końcu powraca na ekrany. Nieoczekiwanie można go nazwać nieoficjalnym pilotem spin-offu, którego bohaterką miałaby być cesarzowa Philippa Georgiu z Lustrzanego Wszechświata i jej szpiegowska praca dla sekcji. Ten wątek pokazuje dość dosadnie na czym mniej więcej ma to polegać: w tym przypadku Philippa ma pilnować, by na czele rządu Klingonów stała odpowiednia osoba. Jest to nawiązanie do różnych historii o CIA i tym podobnych organizacjach, które w popkulturze wpływały na rządy krajów z problemami. Trudno tak naprawdę wysnuć klarowny wniosek: z jednej strony tego typu działania typowo szpiegowskie mogą wprowadzić do Star Treka wiele świeżości, która przyciągnie nowych widzów. Tym mnie zainteresowali. Z drugiej strony przedstawienie tego wątku w tym odcinku jest takie mało porywające. Tak jakby szukano pomysłu na Tylera, który stał się zbędnym balastem w wątku Klingonów. Jest to dość odczuwalne w wielu momentach, gdy wszyscy Klingoni na czele z ich władczynią koniec końców zaczynają mieć z nim jakiś problem. Czuć potencjał na więcej i oby jeszcze w tym sezonie go mocniej zaakcentowano. Walka o władze u Klingonów, pomijając kwestię udziału Philippy, ma wszystkie potrzebne elementy, by dobrze wypełniać czas ekranowy. Większy problem mam jednak z wyglądem Klingonów. Gdy nie mieli włosów w pierwszym sezonie, ich "nowe" oblicze po jakimś czasie było akceptowalne. Nadal gryzło się z wyobrażeniami z poprzednich seriali, ale można było przymknąć oko. Teraz jednak, gdy dodano do tego włosy, wygląd staje się dziwnie karykaturalny. Tak jakby postacie jeszcze mniej przypominały Klingonów. Star Trek: Discovery oferuje niezły odcinek z odpowiednio rozłożonymi akcentami, ale i niekoniecznie dobrymi decyzjami (wątek Tilly). Rozrywka satysfakcjonująca, ale odnoszę wrażenie, że ten 2. sezon potrzebuje porządnego wiatru w żaglu, bo jest na razie zbyt poprawny. Taki, który pozostawia ze zbyt dużą dozą obojętności, czego przy pierwszym sezonie nie doświadczyłem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj