Star Trek: Lower Deckss wydaje się być coraz atrakcyjniejszą ciekawostką. Twórcy bardziej skupiają się na postaciach, wykorzystując nadarzające się wydarzenia, aby rozwijać bohaterów. Dzięki temu możemy ich lepiej poznawać i po prostu polubić. To zaczyna procentować, bo po przeciętnym pilocie, po raz kolejny czuć dzięki temu podejściu lepszą jakość rozrywki.
W dużej mierze największą zaletą jest tworzenie historii, które są opowiadane na serio, ale jednocześnie w kreatywny sposób są satyrą Star Treka. Tak było w 2. odcinku, tak jest i teraz. Tym razem mamy do czynienia z kilkoma motywami, które wydają się ściśle związane z kanonem i nie są z nim sprzeczne. A przecież obok tego wszystkiego jest też wesoły easter egg w ostatniej scenie z dalekiej przyszłości, w której Boimler jest osobą omawianą na lekcji historii obok... Milesa O'Briena z Star Trek: Stacja kosmiczna. Z uwagi na fabularne okoliczności unieśmiertelnienia Boimlera i postawienia go na równi z O'Brien gag wychodzi zaskakująco zabawnie.
Zresztą to samo można powiedzieć o dwóch motywach historii. Po pierwsze - kwestia z pracoholizmem na pokładzie w pewien sposób śmieje się z wykreowanego wrażenia, jakby w uniwersum Star Treka wszyscy non stop tylko pracowali. Wiem, że w starych serialach tak zawsze nie było, ale tutaj trochę rozkładają ten motyw na czynniki pierwsze, pokazując coś z morałem, co też udowadnia, dlaczego załoga statku nie jest traktowana serio. Z drugiej strony mamy spotkanie z istotami wielbiącymi kryształy, które doprowadza do politycznego skandalu i wojny. Jest przygoda, jest akcja, jest pstryczek w nos nawiązujący do serialu z lat 60. i ciekawie zacieśniana relacja pomiędzy Mariner i Ransomem. Dzięki właśnie temu wątkowi ten drugi przestał być stereotypowym idealnym Numerem 1 i pokazał trochę inne oblicze. A jego walka na arenie z komentarzami Marines może rozbawić i zaskoczyć, bo padają wyraźnie sugestie, że ci bohaterowie będą mieć się ku sobie. W bardziej komediowy sposób - zwłaszcza czuć to w ostatniej scenie.
Dzięki zwariowanym przygodom ukazującym inwazję tubylców z włóczniami na statek Gwiezdnej Floty, którzy mają fazery, jest to cudowny gag o samym Star Treku. Czuć wyraźnie nawiązanie do Star Trek: Oryginalna seria, bo takie motywy wydają się tak kuriozalne, że aż prosiło się, by je wyśmiać, ale z szacunkiem. I to właśnie staje się atutem tego odcinka oraz prawdopodobnie całego serialu, bo twórcy tym samym pokazują swoje podejście do tworzenia historii.
Star Trek: Lower Decks może nie porywa jeszcze i nie bawi do łez, ale poprawia się i znajduje swój fundament. Bawi, staje się całkiem niezłą rozrywką z dużym potencjałem na jeszcze więcej.